Piąty elefant Terry Pratchett — czyli chyba się trochę stęskniłam za Światem Dysku. :)
Trochę wody w Dunaju upłynęło od mojego ostatniego spotkania z Marchewą i spółką. Dlatego też z wielką przyjemnością i trochę tęsknotą sięgnęłam po kolejną odsłonę Świata Dysku Terry Pratchetta’a pod tytułem Piąty elefant.
Ambasador Sam Vimes.
Angua (chyba) zostaje porwana. Jej tropem podąża Marchewa, który złożył rezygnację ze stanowiska kapitana Straży. W tym czasie komendant Vimes wraz ze swoją uroczą małżonką zostaje wysłany jako ambasador do krainy tłuszczem płynącej zwanej powszechnie Uberwaldem. I tu zaczyna się historia z wilkołakami i innymi krasnoludami na czele. ;)
Krasnoludy, wilkołaki i dyplomacja.
Zauroczenie Światem Dysku po raz „Milion Pięćset Sto Dziewięćset” dokonało się. :D
Ileż ta odsłona cyklu miała celnych odniesień do całego świata i kultury. Jak pięknie i z humorem wbijała szpilę szeroko pojętej dyplomacji i polityce międzyrasowej (czy tam innej międzypaństwowej). A to wszystko w doskonałym stylu ze wspaniale rozwijającą się intrygą kryminalną w tle. No i oczywiście bohaterami, którzy jak zawsze stoją na wysokości zadania i swoimi dialogami jak zawsze wywołują uśmiech na twarzy.
Podsumowując. Piąty elefant Terry Pratchetta to jedna z najlepszych odsłon cyklu. Gorąco polecam to błyskotliwe i inteligentne spotkanie z ambasadorem Vimesem i jego świtą.
Zawsze mnie ten tytuł konfundował. Nigdy jakoś nie mogę spamiętać, że to była część o Straży.
Bo to jak ze słoniem w składzie porcelany – też tam nie pasuje. ;) :P