Większe, mniejsze i Pomniejsze bóstwa Terry Pratchett.
Wielkimi krokami zbliżam się do jednego z moich ulubionych cykli w Świecie dysku Terry Pratchetta. Tak, chodzi oczywiście o cykl o Śmierci. Jednak zanim rozpłynę się w zachwytach nad Śmiercią, ;) wciąż jedną nogą pozostaję tam, gdzie Starożytne cywilizacje mówią dobranoc, a mniejsze, większe czy też inne Pomniejsze bóstwa rządzą światem.
Wielki Bóg Om i jego wyznawca Brutha.
Wielki Bóg Om traci wiarę i zstępuje z nieba na ziemię w postaci jednookiego żółwia. Zstępuje w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż jego pobudka nastąpiła w szponach orła, który zrzucił go ze znacznej wysokości z nadzieją rozbicia twardej skorupy i dobrania się jej miękkiej zawartości. Na szczęści orzeł do zbyt bystrych nie należy i Om ląduje szczęśliwie w kupie gnoju na terenie siedziby wyznawców jego religii. Niestety wyznawcy Ci są tylko teoretyczni, a jedynym i prawdziwym wierzącym okazuje się nieco przygłupi, acz obdarzony niezwykłą pamięcią Brutha. Czy uda się im wspólnie postawić wiarę na nogi?
Religia, teokracja i filozofia.
Kolejna dobra, choć miałam wrażenie, iż nieco słabsza w stosunku do innych pozycja z kolekcji Świata Dysku, przez to, iż akcja, choć wartka to momentami przez dialogi zdawała się monotonna i mało wciągająca.
Jednak sam przekaz ścinał z nóg. W tej odsłonie autor „pojechał równo” wszystkim. Fanatykom religijnym, filozofom, ateistom, fundamentalistom, hipokrytom i na końcu samym bóstwom. Nie ma absolutnie taryfy ulgowej dla nikogo, ponieważ Terry Pratchett obnaża wiele absurdów, które obserwujemy każdego dnia.
Robi to oczywiście w swoim niepowtarzalnym stylu, a dialogi Oma z Bruthą są „wisienką na torcie”. Celne, pełne ironii, złośliwości i dosadnych porównań.
Podsumowując. Pomniejsze bóstwa to kolejna książka ze Świata Dysku, wokół której nie można przejść obojętnie. I choć jest takim swoistym „singlem” w wykreowanym przez Terry Pratchetta świecie, to warto ją przeczytać i samemu zastanowić się nad podwalinami własnej wiary.
Przyznam szczerze, że „Pomniejsze bóstwa” należały do tych mniej lubianych przeze mnie części ŚD. Może za wcześnie czytałem, kto wie. Ale wiem, że dla wielu to jedna z lepszych części i chciałbym wrócić, ale tym razem in English.
U mnie też entuzjazmu nie wzbudziła, wręcz czasem miałam wrażenie, że mi się dłuży. Może rzeczywiście po Angielsku będzie dużo bardziej strawna. Nie zmienia to jednak faktu, że pojazd po wszystkich nacjach był iście pratchettowski. :D
Stosunkowo szybko zaczęłam czytać ŚD cyklami i… no cóż, Pomniejsze bóstwa nie trafiły nigdy w moje ręce. Z czasem pewnie nadrobię, ale na razie bardziej kusi mnie powtórka tych „sprawdzonych” wątków.
A co do tego nieoszczędzania nikogo – to jest cudowne u Pratchetta :) takie szczere spojrzenie na absurdy jest w dzisiejszych czasach bardzo potrzebne… żeby nie zwariować ;)
W sumie się nie dziwię, że nie trafiły bo, to takie nie wiadomo do czego przypiąć. Gdzieś między cyklami, ot taki twór, który miał „pojechać” po wszystkich. :D
Miałam bardzo podobne odczucia po przeczytaniu tej odsłony Świata Dysku, nie zachwyciła mnie tak, jak inne, a równocześnie aż serce rosło, gdy Pratchett wbijał szpilki wszystkim jak leciXD
Przede mną w tym miesiącu „Niewidoczni akademicy” i choć serii o magach nie lubię tak jak choćby o Straży czy Śmierci, to i tak szykuje się niezła zabawa:)
To wbijani szpilek po Pratchettowemu – uwielbiam. Choć trochę czułam się po całości wymęczona. ;)
A przed Tobą piłka nożna. Trochę nie na czasie, aczkolwiek w sezonie. ;) :D
I też trochę wbijania szpilek w piłkarzy, kibiców, trenerów i w ogóle będzie. :D
Razem z Emilem robicie mi smaka na powrót do Świata Dysku. Jeśli doba rozszerzy się do 50 godzin, nadrobię go na pewno już wkrótce :D
Ale tylko troszeczkę tych szpil, ale za to tak zgrabnie, po Pratchettowskiemu .;)
Katarzyna – musimy chyba zmienić planetę. Taka 50h doba nie była by zła. Oczywiście jeżeli nie wydłużyliby dniówki w pracy. :P
No i pod warunkiem, że nagle nie zaczniemy potrzebować 12-14 godzin snu, bo to o kant tyłka rozbić takie rozszerzanie. :P
Wiesz, tych 12h snu jakoś człowiek by przebolał jakby pozostała 8h dniówka pracy. Dajmy 2h na dojazd to masz li 22h. Pozostało 28 do dyspozycji własnej. :D
2h na dojaz… No fuckin’ way! Absolutne maksimum, na które mogę się zgodzić to biuro w osobnym pokoju niż sypialnia! Ale to tylko przy dużych odstępstwach!
Spoko, mnie na spanie wystarczy osiem :D Ale za to dojazdy do pracy zajmują mi, uwaga uwaga, 4 minuty, do 10 jak są korki :D
Chwalcie się dalej jak Wam dobrze. ;)