Ostrza burzy Marcina Mortki, czyli pożegnanie z Madsem i jego Straceńcami.
Mads Voorten miał pożegnać się z widzami po trzecim odcinku serii, ale jakoś tak wyszło, że nie powiedział ostatniego słowa i postanowił „dokręcić” jeszcze jeden epizod Straceńców pod tytułem Ostrza burzy.
Zło wróciło. Nadszedł czas, by je wytrzebić. Ostatecznie.
Czego zdołał się dowiedzieć Bielik? Dlaczego Pokrzewka zaszył się w Łoskocie? Kto tym razem ośmielił się rzucić wyzwanie równowadze? Co wydarzyło się w krasnoludzkiej twierdzy zwanej Zgrozą? I wreszcie – co ta cholerna krowa Lharsin robi na niebie?
Ostatni…
Po cukierkowym zakończeniu, jaki zafundował nam autor w Widmowym Zagonie, trochę obawiałam się, że akcja pójdzie w tym słitaśnym kierunku.
Od pierwszej strony przekonałam się jednak, że nominalne zakończenie serii, to jedno, a ten „dodatek na życzenie fanów”, to bardzo fajna, skondensowana historia, która jednak gdzieś tam na końcu powoduje lekkie uczycie niedosytu (tak, przydałaby się kolejna książka z Madsem ).
Bohaterowie, jak poprzednio są fajnie wykreowani, antagonista bardziej mroczny, ale są też postacie takie jak Hunna, które nie wnoszą absolutnie nic do fabuły.
Akcja samej książki może nie jest tak dynamiczna jak w Widmowym Zagonie, ale za to jest bardziej nabita różnymi, ciekawymi wydarzeniami.
Podsumowując. Ostrza burzy Marcina Mortki, to fajna, wciągająca historia, która na pewno zadowoli fanów serii i pozwoli na kolejne spotkanie z ulubionymi bohaterami. Z drugiej jednak strony, pozostawia po sobie pewien niedosyt, bo otwiera nowe wątki, które może nigdy nie doczekają się zamknięcia.
Mimo wszystko polecam, bo jako powieść, to fajna fantastyczna książka jest! :)
No Comment! Be the first one.