Wojna domowa, czyli Jadowity miecz Rafała Dębskiego.
Pierwszy tom Piastowskiej fantasy Rafała Dębskiego niby miał wszystko, co trzeba – mrok, brutalność, słowiańskie klimaty i sporo krwi – ale mimo to nie porwał mnie tak, jak obiecywała okładka. Nie był zły, żeby było jasne, po prostu nie zaiskrzyło. Mimo to postanowiłam nie skreślać serii od razu i dać jej drugą szansę. Tak właśnie trafiłam na Jadowity miecz, czyli kontynuację, która miała naprawić to, co w pierwszej części nie do końca zagrało.
Mroczna broń na mroczne czasy.
Bunt to jednak zawsze pożoga, krew i zniszczenie. Wśród tego chaosu odradza się zapomniany Mrok. Zło tak przerażające, że nawet zaciekli wrogowie staną ramię w ramię, by walczyć w imię ludzi przeciwko pomiotom starej wiary.
W chwili ostatecznej próby decydującą rolę odegra dłoń dzierżąca Jadowity Miecz.
Lepiej, ciekawiej.
Cieszę się, że dałam tej serii drugą szansę, bo Jadowity miecz okazał się powrotem do średniowiecznej Polski w wersji turbo – mamy tu Krzywoustego na sterydach, wilkołaki, strzygi i cały pakiet słowiańskich potworów, czyli lokalnych celebrytów w wersji fantasy. Pomysł – pierwsza klasa. Wykonanie? No cóż, trochę mnie uwierało.
Momentami miałam wrażenie, że autor wrzucił wszystko do jednego gara z nadzieją, że „jakoś się ugotuje”. ;)
Dialogi dają radę, postacie też nie bolą, choć Krzywousty bardziej przypomina menadżera działu „dyktatura i agresja” w średniej wielkości Januszexie niż księcia z podręcznika. Magia jest, słowiańska oczywiście, ale bardziej jako dekoracja niż coś, co rzeczywiście porusza fabułę. Mimo to, klimat robi robotę – jest mrocznie, brudno i wystarczająco niepokojąco.
Podsumowując: Jadowity miecz ma wszystko, czego można oczekiwać od historyczno-fantastycznej przygody – demony, krwawe rozgrywki polityczne, wojów, potwory i brutalne realia. Nie była to lektura idealna, ale zdecydowanie bardziej wciągająca niż pierwszy tom. A skoro tendencja rośnie, to po tomie trzecim spodziewam się już prawdziwej jazdy bez trzymanki.
No Comment! Be the first one.