Paryż: Lewy brzeg Pierre Bordage, czyli powrót do Uniwersum Metro 2033.
Kiedy w 2021 roku „wybrzmiał” ostatni tom Metro 2033, byłam przekonana, że wydawnictwo Insignis definitywnie opuściło stację, gdyż znana i lubiana formuła „przejadła się” już czytelnikom. Jakież było moje zaskoczenie, gdy w 2024 roku Metro powróciło, i to z biletem do… Francji. Nie będę udawać – zacierałam rączki jak fan przy zapowiedzi nowej edycji konwentu i chciałam sprawdzić, jak wygląda apokalipsa po francusku, którą zaprezentował Pierre’a Bordage’a i jego Paryż: Lewy brzeg.
Madonna z Bac.
W wijących się pod ziemią trzewiach paryskiego metra Madonna z Bac próbuje ocalić to, co pozostało z populacji europejskiej stolicy, niegdyś tętniącej życiem. I nie zawaha się użyć siły. Bo tu, w metrze, ciemność panuje nad światłem, więc złe emocje żyją dłużej i intensywniej, o urazach nie da się szybko zapomnieć, a nienawiść jest ostra jak brzytwa.
Nie ma Metra w Metrze.
Chyba nie ogarnęłam kuwety. I do tej pory nie wiem, co zmęczyło mnie bardziej: ciemność paryskiego metra czy próba zrozumienia, o co właściwie chodzi tej całej Madonnie z Bac.
Bo ja postapo naprawdę lubię. Serio. Mutacje? Poproszę. Brud? Oczywiście. Polityczne brudy i moralna zgnilizna? Jak najbardziej. Ale pod warunkiem, że nie są serwowane z subtelnością młota pneumatycznego.
Czytałam z nadzieją, że w końcu coś mnie porwie. I… porwało. Moje zniecierpliwienie.
Metro 2033 przewija się w tle jak zaklęcie – wszyscy to powtarzają, ale nikt już chyba nie pamięta, co właściwie miało znaczyć. Logika narracyjna? Cóż, chwilami leży i kwiczy. Ale to jeszcze jestem w stanie przełknąć. Gorzej, gdy do fabuły wkracza kiepskiej jakości erotyka, w dodatku w towarzystwie nieletnich. Wiem, że świat po apokalipsie nie jest grzeczny – ale to nie znaczy, że trzeba od razu nurkować w rynsztoku.
Postacie? Albo bezbarwne, albo tak irytujące, że miałam ochotę sama ich wysłać na powierzchnię bez maski. Potencjał świata? Był. I chyba gdzieś się zawieruszył pod gruzami schematów. Brakuje stalkerów, brakuje sensu, brakuje jakiejkolwiek iskry. Mutanty też jakieś takie… no, bez pazura.
Krótko mówiąc – ta stacja zdecydowanie nie jest dla mnie. I choć zwykle daję Uniwersum Metro 2033 spory kredyt zaufania, tym razem mam wrażenie, że ktoś wydał mi bilet w jedną stronę do miejsca, w którym nic nie działa, a przewodnik zapomniał, po co nas w ogóle tu zabrał. Zamiast klimatycznej, mrocznej podróży przez zgliszcza cywilizacji, dostałam chaos, nudę i parę niepokojących scen, które wcale nie budują atmosfery – raczej odbierają chęć na dalszą eksplorację.
Nie wiem, czy jeszcze trafię na stację, która mnie porwie. Może już wszystkie dobre pociągi odjechały. A może to ja wysiadłam nie na tym peronie, co trzeba. Tak czy inaczej – jeśli Paryż miał być wielkim powrotem Metra 2033, to niestety, mnie kompletnie nie przekonał.
No Comment! Be the first one.