Peter V. Brett i Otchłań, która mnie nie porwała.
Choć ostatnia odsłona Cyklu Demonicznego Petera V. Bretta nie do końca mnie zachwyciła, to muszę przyznać, że na nowo rozbudziła nadzieję. Stąd też z lekką niecierpliwością wyglądałam ostatniej odsłony serii. Więc gdy tylko pojawiła się informacja, iż nadciąga Otchłań, która będzie podzielona na dwa tomy, wydawane mniej więcej z półrocznym „poślizgiem”, to od razu założyłam, że będę czytała je jako całość. I choć kusiło bardzo, to jednak wytrwałam w postanowieniu i mogę powiedzieć, że decyzja ta była słuszna.
Ostatnia bitwa.
Leesha wraca do Zakątka Drwali i rodzi dziecko Ahmanna Jardir-a. Arlen, Jardir i Renna prowadzą słowne przepychanki ze schwytanym przez nich księciem demonów i ostatecznie zmuszają go, by zaprowadził ich do Otchłani, gdzie Matka Demonów wyda na świat nową armię. Inavera prowadzi swoje klasyczne gierki i po teoretycznej śmierci męża próbuje się utrzymać przy życiu i władzy. Wszyscy przygotowują się do Sharak Ka.
Rozpoczyna się ostatnia wojna przeciwko demonom!
Nuda i nawijanie makaronu na uszy.
Dawno się tak nie wynudziłam i tylko moja silna wola spowodowała, że książkę (a tym samym i serię) ukończyłam (zastanawiam się, czy nie zasłużyłam na jakiś medal ;)).
Książka nie miała żadnego tempa, „tysiące” nic nieznaczących rozmów, kręcenie się w kółko i wprowadzanie nowych wątków, żeby rozwinąć, a później zamknąć już te istniejące. Do tego, te wszystkie „ting-i” doprowadzały mnie do szału. Przez ile stron można prowadzić jałowe dyskusje i powracać ciągle do tych samych intryg. Jak długo można roztrząsać ich słuszność i klepać jęzorem, że „to była inavera”.
Arlen, Jardir i Renna swoją wyprawą również nie poprawili wizerunku książki. Znowu wiele gadania, wyciągania jakichś nieistotnych szczegółów, a samej akcji „jak na lekarstwo”. Czarę goryczy dopełniła Leesha i jej dziecko. Nie wiem, jak autorowi wpadł do głowy „ten pomysł”, ale na to wygląda, że ma on całkiem dobrego dilera. ;)
Jedynym „światełkiem w tunelu” był dla mnie wątek Ashi i Briara, gdzie obie postacie nie dość, że ciekawe to jeszcze sama akcja „paliła im się w rękach” i obyło się bez durnych czy też górnolotnych odniesień i dyskusji.
Podsumowując. Otchłań Petera V. Bretta bardzo mnie rozczarowała. Bohaterowie nie spełnili pokładanych w nich nadziei, a ja miałam wrażenie, że autorowi płaci się od ilości napisanych stron, a nie od ich jakości. Jednym słowem było długo i nudno. Wielka szkoda, bo cały Cykl Demoniczny zapowiadał się na naprawdę „smakowity kąsek”.
20 komentarzy
Zarzyczka
6 sierpnia 2018 at 20:43To zawsze przykra sprawa, gdy dobrze rozpoczęty cykl kiepsko się kończy. No ale cóż, bywa. Mnie tam jeszcze sporo tomów do końca tej historii brakuje i po takiej recenzji nie mam ochoty nadrabiać.
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 13:52Rozumiem Cię. Ja już słyszałam powoli głosy, że ten ostatni tom, trochę “nieteges”. Chciałam jednak zamknąć cykl. Co najgorsze wcale nie nastawiałam się, że będzie różowo i mimo tego byłam bardzo rozczarowana. :/
Michał
7 sierpnia 2018 at 06:56Mam cały cykl na półce tylko z lekturą czekałem aż autor ukończy. Nie ukrywam, że trochę się niepokoję bo pokładałem w tej serii dość duże nadzieje a Twoja opinia nie jest jedyną z jaką się spotkałem :)
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 13:54Ja muszę przyznać, że cieszę się, że nie mam go na półce, bo zdecydowałam się na ebooka. Bo chyba po zakończeniu całość “wyfrunęłaby” przez okno. ;)
Latające książki
7 sierpnia 2018 at 08:15Ja utknęłam po “Pustynnej włóczni” i jakoś mnie nie ciągnęło do czytania dalej. Już kilka opinii, że im dalej tym nudnej widziałam
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 13:55Trochę w tym jest, że im dalej tym nudniej. Choć zdarzały się fajne momenty i nadzieja odżywała na nowo. ;)
Ewelina - Gry w Bibliotece
7 sierpnia 2018 at 11:35Ło rany, aż tak źle? :) Ja odpadłam jakoś stosunkowo szybko na cyklu demonicznym Bretta, kiedyś nawet zastanawiałam się, czy do niego nie wrócić, ale takie recenzje szybko pozwalają mi oprzytomnieć ;)
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 13:58Wiesz, że ja raczej wybredna nie jestem, więc jak dla mnie było nudno i źle. ;)
Co do Twojego powrotu do cyklu. Jak będziesz miała ochotę się troszeczkę “pokatować”, to już wiesz jaka książka może Ci w tym pomóc. ;)
Hrosskar
7 sierpnia 2018 at 19:29Oboje zasługujemy na medal :D Książka pisana za szybko, za dużo wątków niedokończonych lub skończonych na kolanie, żeby tylko zamknąć jakoś wszystko w całość…
Choć może szarpnę się i przeczytam w ebooku ten zbiór opowiadań, ale jeszcze nie zdecydowałem się :)
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 13:59Więc przyznaję Ci honorowy medal z ziemniaka, za przeczytanie demonicznego cyklu. ;)
Katarzyna Abramova
8 sierpnia 2018 at 11:42Pamiętam, jak byłam zachwycona “Malowanym Człowiekiem”, a potem z każdym kolejnym tomem było coraz gorzej i słabiej. W końcu skończyłam przygodę po 6 części (czyli jakby nie patrzeć, na trzecim tomie). I nie mam zamiaru wracać, w czym mnie teraz utwierdziłaś. WIelka szkoda, że tak dobrze zaczynający się cykl, tak się rozmył :(
PS. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale tak szepnę tylko słówko, że przy odmianie “Bretta” i “Briara” nie powinno być apostrofu :)
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 14:04Dużo ludzi wręcz zachłysnęło się “Malowanym…” – ja również zaliczałam się do ich grona. I muszę przyznać, że cykl czytałam od pewnego momentu siłą rozpędu i własnego uporu (nie lubię nie kończyć, tego co zaczęłam). Jest go po prostu szkoda i dziwi mnie, że nikt z korektorów nie zwrócił wcześniej autorowi uwagi. Można było przecież pisać dłużej, ale całość zamknąć ciekawiej i lepiej.
P.S. Dziękuję i oczywiście, że się nie obrażę. :D
Katarzyna Abramova
19 sierpnia 2018 at 14:15Generalnie też nie lubię zostawiać rozbabranych serii, ale tutaj stwierdziłam, że naprawdę szkoda czasu, ale jak teraz poczytałam komentarze tutaj pod postem to się zastanawiam, czy nie wypożyczyć sobie książki, żeby przeczytać tę rozmowę przy herbatce :D
PS. Uf :*
Sylwka
19 sierpnia 2018 at 17:01Tak, rozmowa przy herbatce była zaiste pasjonująca. Mogłabyś się dzięki niej wiele nauczyć. ;)
kanis
11 sierpnia 2018 at 14:35Niestety muszę się przyłączyć do chóru niezadowolonych głosów. Otchłań to zdecydowanie najgorsza ze wszystkich części. Powieść ciągnie się niemiłosiernie. Nie ma żadnych zwrotów akcji, z góry możemy założyć jak wydarzenia się potoczą i jest duże prawdopodobieństwo, że będziemy mieli rację. Wszystko jest do bólu oczywiste, a co nie jest oczywiste jest po prostu rozwiązane w sposób skretyniały, że się tak wyrażę. Dziecko Leeshy – faktycznie, autor musiał zażywać jakieś mocne środki, bo na trzeźwo chyba nie możnaby tego wymyśleć. Książka skupia się w 3/4 na postaciach 3 planu. Ragen i Elisa, totalna nuda, bajdurzenie o niczym, byleby zapchać czymś karty powieści. Zgadzam się, że wyjątkowo świeżo na tym tle wypada wątek Briara i jest to jedyny pozytywny aspekt tego tomu. Zejście Arlena i Jardira w głąb otchłani zaczyna się ciekawie ale potem robi się już nużące. Wątek z tym plemieniem w podziemiach to kolejny absurd. Przestawili mentalność potomkom Kajiego w 5 minut. To chyba rekord świata. Arlen umiera. To powinien być najbardziej doniosły moment całej historii, zaś autor kwituje to w dosłownie paru zdaniach, że rozpłynał się we mgle wciągnięty do otchłanii itp., itd. Bohater ginie, jego żona Rena, nie specjalnie się tym przejmuje. Wychodzą z otchłanii i śwętują. Faceci przy czymś mocniejszym, kobiety przy herbatce, gdzie głównym wątkiem toczącej się rozmowy jest nie śmierć Wybawiciela Arlena Bales’a, nie zwycięstwo nad Alagai ale…pogaduszki o dzieciakach. I tak się też cała opowiesć kończy, babskimi ploteczkami o ich własnych pociechach. A Arlen? A kto by się nim przejmował, prawda?
Z tego wszystkiego nie otrzymałem odpowiedzi na wątek dotyczący Abbana. Kości wyjawiły Ineverze, że ten ma jakąś rolę do odegrania w Sharak Ka. Posyła mu na ratunek Ashię z synkiem. No i w zasadzie tyle. Jaką rolę miał do odegrania Abban tego żeśmy się nie dowiedzieli. Mam wrażenie, że uratowanie Abbana miało być pretekstem dla wątku Briara i Ashii.
Ciężko się to czytało.
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 14:08To streściłeś. ;)
Mi też się ciężko czytało, a ta końcówka, gdzie panie rozmawiają “o twardej/miękkiej kupce” swoich pociech był dla mnie totalnym dnem. Dlatego nie chcę widzieć żadnych dopełnień historii i opowiadań od autora. Bo szkoda mi tracić czas na jego dalsze wypociny.
kanis
18 sierpnia 2018 at 19:32Gdyby zrobić listę top 10 z najgorszymi zakończeniami powieści, to końcówka Otchłani plasowałaby się gdzieś w pierwszej trójce.
Sylwka
19 sierpnia 2018 at 17:03W sumie myślę, że u mnie również stanęłaby na podium.
Ania
12 sierpnia 2018 at 14:19Nie! To, co autor wyrabia z bohaterkami i jak bardzo jest oderwany od rzeczywistości, że wydaje mu się, że kobiety rzeczywiście tak reagują na traumatyczne (i nie tylko) wydarzenia w ich życiu, jest ponad moje siły><
Sylwka
18 sierpnia 2018 at 14:09No proszę Cię, autor jest jak widać ekspertem od kobiecych zachowań – szczególnie tych omawianych przy herbatce. ;)