Cykl Demoniczny # 9: Otchłań

Otchłań Peter V. BrettPeter V. Brett i Otchłań, która mnie nie porwała.

Choć ostatnia odsłona Cyklu Demonicznego Petera V. Bretta nie do końca mnie zachwyciła, to muszę przyznać, że na nowo rozbudziła nadzieję. Stąd też z lekką niecierpliwością wyglądałam ostatniej odsłony serii. Więc gdy tylko pojawiła się informacja, iż nadciąga Otchłań, która będzie podzielona na dwa tomy, wydawane mniej więcej z półrocznym „poślizgiem”, to od razu założyłam, że będę czytała je jako całość. I choć kusiło bardzo, to jednak wytrwałam w postanowieniu i mogę powiedzieć, że decyzja ta była słuszna.

Ostatnia bitwa.

Leesha wraca do Zakątka Drwali i rodzi dziecko Ahmanna Jardir-a. Arlen, Jardir i Renna prowadzą słowne przepychanki ze schwytanym przez nich księciem demonów i ostatecznie zmuszają go, by zaprowadził ich do Otchłani, gdzie Matka Demonów wyda na świat nową armię. Inavera prowadzi swoje klasyczne gierki i po teoretycznej śmierci męża próbuje się utrzymać przy życiu i władzy. Wszyscy przygotowują się do Sharak Ka.

Rozpoczyna się ostatnia wojna przeciwko demonom!

Nuda i nawijanie makaronu na uszy.

Dawno się tak nie wynudziłam i tylko moja silna wola spowodowała, że książkę (a tym samym i serię) ukończyłam (zastanawiam się, czy nie zasłużyłam na jakiś medal ;)).

Otchłań Peter V. BrettKsiążka nie miała żadnego tempa, „tysiące” nic nieznaczących rozmów, kręcenie się w kółko i wprowadzanie nowych wątków, żeby rozwinąć, a później zamknąć już te istniejące. Do tego, te wszystkie „ting-i” doprowadzały mnie do szału. Przez ile stron można prowadzić jałowe dyskusje i powracać ciągle do tych samych intryg. Jak długo można roztrząsać ich słuszność i klepać jęzorem, że „to była inavera”.

Arlen, Jardir i Renna swoją wyprawą również nie poprawili wizerunku książki. Znowu wiele gadania, wyciągania jakichś nieistotnych szczegółów, a samej akcji „jak na lekarstwo”. Czarę goryczy dopełniła Leesha i jej dziecko. Nie wiem, jak autorowi wpadł do głowy „ten pomysł”, ale na to wygląda, że ma on całkiem dobrego dilera. ;)

Jedynym „światełkiem w tunelu” był dla mnie wątek Ashi i Briara, gdzie obie postacie nie dość, że ciekawe to jeszcze sama akcja „paliła im się w rękach” i obyło się bez durnych czy też górnolotnych odniesień i dyskusji.

Podsumowując. Otchłań Petera V. Bretta bardzo mnie rozczarowała. Bohaterowie nie spełnili pokładanych w nich nadziei, a ja miałam wrażenie, że autorowi płaci się od ilości napisanych stron, a nie od ich jakości. Jednym słowem było długo i nudno. Wielka szkoda, bo cały Cykl Demoniczny zapowiadał się na naprawdę „smakowity kąsek”.

O książce możecie również przeczytać na blogach:
Świat fantasy;

20 komentarzy

  • Zarzyczka

    6 sierpnia 2018 at 20:43

    To zawsze przykra sprawa, gdy dobrze rozpoczęty cykl kiepsko się kończy. No ale cóż, bywa. Mnie tam jeszcze sporo tomów do końca tej historii brakuje i po takiej recenzji nie mam ochoty nadrabiać.

    Odpowiedz
    • Sylwka

      18 sierpnia 2018 at 13:52

      Rozumiem Cię. Ja już słyszałam powoli głosy, że ten ostatni tom, trochę “nieteges”. Chciałam jednak zamknąć cykl. Co najgorsze wcale nie nastawiałam się, że będzie różowo i mimo tego byłam bardzo rozczarowana. :/

      Odpowiedz
  • Michał

    7 sierpnia 2018 at 06:56

    Mam cały cykl na półce tylko z lekturą czekałem aż autor ukończy. Nie ukrywam, że trochę się niepokoję bo pokładałem w tej serii dość duże nadzieje a Twoja opinia nie jest jedyną z jaką się spotkałem :)

    Odpowiedz
  • Latające książki

    7 sierpnia 2018 at 08:15

    Ja utknęłam po “Pustynnej włóczni” i jakoś mnie nie ciągnęło do czytania dalej. Już kilka opinii, że im dalej tym nudnej widziałam

    Odpowiedz
    • Sylwka

      18 sierpnia 2018 at 13:58

      Wiesz, że ja raczej wybredna nie jestem, więc jak dla mnie było nudno i źle. ;)
      Co do Twojego powrotu do cyklu. Jak będziesz miała ochotę się troszeczkę “pokatować”, to już wiesz jaka książka może Ci w tym pomóc. ;)

      Odpowiedz
  • Hrosskar

    7 sierpnia 2018 at 19:29

    Oboje zasługujemy na medal :D Książka pisana za szybko, za dużo wątków niedokończonych lub skończonych na kolanie, żeby tylko zamknąć jakoś wszystko w całość…

    Choć może szarpnę się i przeczytam w ebooku ten zbiór opowiadań, ale jeszcze nie zdecydowałem się :)

    Odpowiedz
  • Katarzyna Abramova

    8 sierpnia 2018 at 11:42

    Pamiętam, jak byłam zachwycona “Malowanym Człowiekiem”, a potem z każdym kolejnym tomem było coraz gorzej i słabiej. W końcu skończyłam przygodę po 6 części (czyli jakby nie patrzeć, na trzecim tomie). I nie mam zamiaru wracać, w czym mnie teraz utwierdziłaś. WIelka szkoda, że tak dobrze zaczynający się cykl, tak się rozmył :(

    PS. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale tak szepnę tylko słówko, że przy odmianie “Bretta” i “Briara” nie powinno być apostrofu :)

    Odpowiedz
    • Sylwka

      18 sierpnia 2018 at 14:04

      Dużo ludzi wręcz zachłysnęło się “Malowanym…” – ja również zaliczałam się do ich grona. I muszę przyznać, że cykl czytałam od pewnego momentu siłą rozpędu i własnego uporu (nie lubię nie kończyć, tego co zaczęłam). Jest go po prostu szkoda i dziwi mnie, że nikt z korektorów nie zwrócił wcześniej autorowi uwagi. Można było przecież pisać dłużej, ale całość zamknąć ciekawiej i lepiej.

      P.S. Dziękuję i oczywiście, że się nie obrażę. :D

      Odpowiedz
  • kanis

    11 sierpnia 2018 at 14:35

    Niestety muszę się przyłączyć do chóru niezadowolonych głosów. Otchłań to zdecydowanie najgorsza ze wszystkich części. Powieść ciągnie się niemiłosiernie. Nie ma żadnych zwrotów akcji, z góry możemy założyć jak wydarzenia się potoczą i jest duże prawdopodobieństwo, że będziemy mieli rację. Wszystko jest do bólu oczywiste, a co nie jest oczywiste jest po prostu rozwiązane w sposób skretyniały, że się tak wyrażę. Dziecko Leeshy – faktycznie, autor musiał zażywać jakieś mocne środki, bo na trzeźwo chyba nie możnaby tego wymyśleć. Książka skupia się w 3/4 na postaciach 3 planu. Ragen i Elisa, totalna nuda, bajdurzenie o niczym, byleby zapchać czymś karty powieści. Zgadzam się, że wyjątkowo świeżo na tym tle wypada wątek Briara i jest to jedyny pozytywny aspekt tego tomu. Zejście Arlena i Jardira w głąb otchłani zaczyna się ciekawie ale potem robi się już nużące. Wątek z tym plemieniem w podziemiach to kolejny absurd. Przestawili mentalność potomkom Kajiego w 5 minut. To chyba rekord świata. Arlen umiera. To powinien być najbardziej doniosły moment całej historii, zaś autor kwituje to w dosłownie paru zdaniach, że rozpłynał się we mgle wciągnięty do otchłanii itp., itd. Bohater ginie, jego żona Rena, nie specjalnie się tym przejmuje. Wychodzą z otchłanii i śwętują. Faceci przy czymś mocniejszym, kobiety przy herbatce, gdzie głównym wątkiem toczącej się rozmowy jest nie śmierć Wybawiciela Arlena Bales’a, nie zwycięstwo nad Alagai ale…pogaduszki o dzieciakach. I tak się też cała opowiesć kończy, babskimi ploteczkami o ich własnych pociechach. A Arlen? A kto by się nim przejmował, prawda?

    Z tego wszystkiego nie otrzymałem odpowiedzi na wątek dotyczący Abbana. Kości wyjawiły Ineverze, że ten ma jakąś rolę do odegrania w Sharak Ka. Posyła mu na ratunek Ashię z synkiem. No i w zasadzie tyle. Jaką rolę miał do odegrania Abban tego żeśmy się nie dowiedzieli. Mam wrażenie, że uratowanie Abbana miało być pretekstem dla wątku Briara i Ashii.

    Ciężko się to czytało.

    Odpowiedz
    • Sylwka

      18 sierpnia 2018 at 14:08

      To streściłeś. ;)
      Mi też się ciężko czytało, a ta końcówka, gdzie panie rozmawiają “o twardej/miękkiej kupce” swoich pociech był dla mnie totalnym dnem. Dlatego nie chcę widzieć żadnych dopełnień historii i opowiadań od autora. Bo szkoda mi tracić czas na jego dalsze wypociny.

      Odpowiedz
  • Ania

    12 sierpnia 2018 at 14:19

    Nie! To, co autor wyrabia z bohaterkami i jak bardzo jest oderwany od rzeczywistości, że wydaje mu się, że kobiety rzeczywiście tak reagują na traumatyczne (i nie tylko) wydarzenia w ich życiu, jest ponad moje siły><

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

*

Wyrażam zgodę