Podwójny agent walczący z demonami we własnej głowie – Stalowe Szczury. Königsberg Michała Gołkowskiego.
Utaplałam się już w Błocie, przeżyłam chwilę Chwały na pokładzie Marlene. Czas więc z wypiekami na twarzy (tak, ponownie oglądałam obrazki przed czytaniem książki) zabrać się za Stalowe Szczury. Königsberg Michała Gołkowskiego.
Welcome to Königsberg.
Przenieśmy się do roku 1917. Wówczas to Teodor Grossman (vel Fiodor Grigoriewicz Wielikow) odznaczony za zasługi na froncie zachodnim Krzyżem Żelaznym przybywa na zasłużony urlop do Königsberga. Jednak poza oczywistym odpoczynkiem wśród rautów, bali i romansów ten świetnie zakonspirowany rosyjski szpieg ma inne zadanie. Zamordowany całkiem niedawno rosyjski agent doniósł o tajemniczej broni Wunderwaffe. Czy wśród intryg i tajemnic uda mu się ją odnaleźć?
Dzień z życia szpiega.
Muszę przyznać, iż byłam bardzo zaskoczona. Ślubny cóż prawda napomknął coś, że książka jest inna od poprzednich, ale nie spodziewałam się, że aż tak odbiega od tego, co zostało nam zaprezentowane w poprzednich dwóch tomach cyklu. Nie mówiąc już o tym, że akcja została przeniesiona do przeszłości.
Tym razem przeżywamy burzliwe życie podwójnego agenta, który jest bezgranicznie oddany swojej ojczyźnie i potrafi doskonale trzymać nerwy na wodzy. Bo czy potraficie sobie wyobrazić, że ktoś wypowiada obraźliwe słowa o Waszej ojczyźnie, a Wam nawet nie drgnie powieka, choć w środku pali Was żywy ogień?
Poza opanowaniem Grossmann, to również doskonały strateg. Każdy jego krok jest doskonale przemyślany. Wie, że musi poznać prawdę o Wunderwaffe i nie oszczędzi nikogo na swojej drodze. Wykorzysta wszystkie możliwe koneksje, wrogów, “przyjaciół”, a także kochanki. Jedno jest pewne gość mimo tego, że jest bezwzględny, jest również postacią, której nie da się nie polubić, ba nawet chce się mu kibicować.
Na osobne dwa słowa zasługuje też przyjaciel Teodora – Gerhard Keller. Jak mieliśmy okazję przekonać się w przednich tomach cyklu, jest on zimnym, cynicznym dupkiem. Tu natomiast poznajemy go od całkiem innej strony i dowiadujemy się, co było powodem tej zmiany z czułego amanta i dobrego przyjaciela na bezwzględnego drania.
Jest niedosyt.
Co do fabuły. Jak na powieść szpiegowską jest ona dość wartka, a autor całkiem sprytnie przedstawił wszelakie knowania, intrygi dziejące się na zapleczu. Bo przecież wojna to nie tylko okopy i żołnierze, to także decyzje podejmowane gdzieś tam w kuluarach przy lampce wina czy koniaku.
Jednak gdy książka się skończyła, poczułam pewien niedosyt. Miałam też wrażenie, że “błąkanie” się po niemieckich bazach i odkrywanie ich tajemnic, czy też szpiegowska misja pani Zoransky to tylko takie zapychacze, które nie wnoszą nic do historii. Natomiast samo zakończenie no cóż… Nie powaliło mnie na kolana, po prostu było.
Podsumowując. Stalowe Szczury. Königsberg Michała Gołkowskiego mimo kilku drobnych mankamentów to całkiem fajna powieść szpiegowska, którą bardzo przyjemnie i szybko się czyta. Polecam, a sama niecierpliwie czekam i wyglądam kolejnego spotkania z bohaterami Stalowych Szczurów.
No i na koniec kilka “grzeczniejszych” ilustracji z książki w wykonaniu Andrzeja Łaski. :)
To są ilustracje niegrzeczne? Czuję się zaintrygowana ;)
Książki szpiegowskie to jeden z gatunków, po który sięgam rzadko, przede wszystkim ze względu na obawę, że polubię bohatera szpiega i mu się zginie. I tak, wiem, że wcale tak skończyć się nie musi, ale nie mogę tego strachu przełamać. Ot, takie zboczenie^^;
Są niegrzeczne i nawet sugestywne. ;)
Tę książkę mogę śmiało polecić, bohatera polubisz, najesz się trochę stracha, ale powinnaś być zadowolona. ;) :)