Prowincjonalne miasteczko na księżycu – Artemis Andy Weir.
Andy Wier lepiej znany szerokiej publiczności jako autor bestselerowej książki o niezwykłych przygodach “pierwszego” Marsjanina ponownie w akcji. Ucieszyła mnie ta informacja, gdyż polubiłam się z naukowym stylem zaprezentowanym przez autora. Stąd też byłam bardzo ciekawa i podekscytowana tym, gdzie zabierze nas i co zaprezentuje autor w swojej najnowszej powieści pod tytułem Artemis. ;)
Miasteczko na księżycu.
W prowincjonalnym miasteczku na księżycu o wdzięcznej nazwie Artemis żyje dwudziestosześcioletnia Jazz Bashara. Zwyczajna, lekko niesforna Saudyjka, której głowę zaprzątają wielkie bogactwo i niejedna przygoda. Na drodze do realizacji marzeń stoi jednak jeden tyci problem. Długi i słabo płatna robota. Nawet “niewinny” przemycik z Ziemi nie poprawia zbytnio stanu jej mocno nadszarpniętego konta. Więc gdy tylko nadarza się okazja na wielki biznes jej oczy zaczynają błyszczeć jak “miliony monet” i nawet wizja wstąpienia na przestępczą ścieżkę nie jest straszna. Główka zaczyna pracować, a ułożony plan wydaje się wręcz doskonały. Jednak nie “wszystko złoto co się świeci”, a Jazz dała się wpakować w gigantyczną aferę. Czy uda jej się z niej wyplątać?
Jazz czyli Mark Watney w spódnicy?
Zacznę może od głównej bohaterki Jazz, gdyż to ona jest motorem napędowym książki. To bardzo inteligentna, z dużym poczuciem humoru, zadziorna i czasem zbyt pewna siebie młoda kobieta, która nie boi się podejmowania wyzwań. W dodatku ma “gadane”, a rozwiązania wszelakich problemów i łączenie faktów przychodzi jej nadzwyczaj lekko. Wróć. Czy to Wam kogoś nie przypomina?
No i tu pojawia się spory kłopot, gdyż autor po stworzeniu fenomenalniej postaci Marka postanowił wykorzystać sprawdzony schemat w zmienionym “opakowaniu”. Niestety pojawił się mały szkopuł. Postać ta wrzucona w inne środowisko niestety nie była już taka zabawna i zajmująca. W dodatku cechy, które miały ją wyróżniać – czyli konflikt z prawem czy ojcem – nie wniosły nic do rozwoju postaci, a wynikające z nich dziecinne zachowanie Jazz doprowadzało mnie na skraj rozpaczy.
Pomysł.
Jeżeli chodzi o sam pomysł na fabułę to mimo iż nie należy on do najbardziej oryginalnych to jednak ma w sobie to coś. Takie kosmiczne twory zawsze mnie fascynowały, a autor ponownie zadbał o każdy najmniejszy szczegół. Przedstawił dokładnie plan miasteczka, opisał szczegółowo jego funkcjonowanie ze strukturą społeczną i sposobem zarabiania na czele. Wytłumaczył też kwestię pozyskiwania materiałów, życiodajnego tlenu i pożywienia. Dodatkowo dzięki zamieszczonej na początku książki mapce wizualizacja całego kompleksu była banalnie prosta.
Gwiezdny kryminał.
Początek całego “zamieszania” bardzo spokojny. Jednak od momentu, gdy Jazz przyjmuje propozycję nabycia fortuny w sposób zbrodniczy, rozpoczyna się galopujący wątek przygodowo-kryminalny. Nie mówię, że to źle, ale były momenty, w których ja sama łapałam już zadyszkę. Problem — natychmiastowe rozwiązanie — wygenerowanie nowego problemu — i tak wkoło. Ciężko więc było w tym momencie na jakieś emocje, przemyślenia czy zżycie się z bohaterką.
Podsumowując. Andy Weir swoją pierwszą powieścią postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Jednak to nie znaczy, iż Artemis mimo wykorzystania schematu z Marsjanina jest powieścią złą. Jest to dobry przygodowo-kosmiczny kryminał, z naukowymi wstawkami, który bardzo lekko i przyjemnie się czyta. Jeżeli jednak oczekujecie czegoś na miarę pierwszej powieści, możecie poczuć się zawiedzeni.
Przeczytam :D Kusi mnie już jakiś czas. Będzie mi o tyle łatwiej, że nie czytalam Marsjanina (film mnie jakoś nie zachęcił), więc nie mam wygórowanych oczekiwań i może się nie zniechęcę. Inna sprawa, ze takie schematyczne podejście do bohaterów to nie jest zbyt obiecująca cecha u autora… wtedy to nawet kolonizacja kolejnych planet nie pomoże ;)
Z tymi plantami to jest jakiś pomysł. Szkoda, że Jazz nie umieścił na Wenus. ;) Wpasowałoby się. ;)
Ano właśnie słyszałam różne opinie o “Artemisie”, więcej negatywnych niż pozytywnych i zastanawiam się, czy przypadkiem to właśnie nie ta wysoko postawiona “Marsjaninem” poprzeczka jest powodem tych pierwszych.
“Marsjanin” mi się podobał, choć nie byłam aż tak zachwycona jak niektórzy, ot zabawna opowieść s-f. Może dzięki temu “Artemis” mniej mnie rozczaruje, jak już się do niego zabiorę?
Myślę, że niespełnione oczekiwania w dużym stopniu przyczyniły się do niezadowolenia. Do tego książka nie błysnęła fabułą czy też pomysłem. Owszem taka historia jak wiele i pewnie zamiast na księżycu można by ją równie dobrze umieścić w dowolnym mieście na Ziemi.
Jeżeli chodzi o rozczarowanie, to wszytko zależy od tego, jak wiele będziesz od książki oczekiwać. Już wiesz, że to taki średniak, więc jeżeli w głowie umieścisz go właśnie w tej kategorii, to nie powinnaś czuć się rozczarowana. :)
“Marsjanina” jeszcze nie czytałam. W tym przypadku niestety tak wyszło, że najpierw film, potem książka. I to “potem” odwleka się i odwleka. Cóż… może powinnam jednak zacząć od “Artemis”? Nie spadnę przynajmniej z tak wysokiego konia, jakim bez wątpienia jest “Marsjanin” w wersji książkowej :)
Pozdrawiam!
Ja osobiście bardzo cieszyłam się, że pierwsze obejrzałam, a potem dopiero przeczytałam “Marsjanina”. Szczególnie jeżeli chodzi o końcówkę. ;)
Co do “Artemis” to jest jakiś pomysł. ;)
Klątwa pierwszej książki bywa iście niebezpieczna. Oby Weirowi udało się od niej uwolnić.
Jest na to lekarstwo – pierwszą książkę trzeba napisać przeciętną, wtedy każda kolejna wydaje się fajniejsza. ;)
Bardzo dyplomatycznie, ale ogólnie daje się wyczuć z Twojej recenzji, że jednak nieco bardziej Ci się podobało niż mi. To dobrze. :)
Przyznaję, że nie czytała jeszcze Twojej recenzji, bo jak miałam chwilę to nie chciałam się sugerować. Skopiowałam tylko linka, żeby było do “możecie przeczytać też”. :) Ale ogarnę w przyszłym tygodniu i wrócę do Ciebie. :)
Książka dla mnie nie była taka zła. Gdyby zmienić trochę główną bohaterką, wypoziomować akcję, to byłoby dobrze. No i mam takie odczucie, że gdyby Artemis pojawił się jako pierwszy, to jako debiut byłby przyjęty całkiem inaczej.
Czytałam już o tej powtarzalności w tworzeniu kreacji głównych bohaterów u Weira… Kurczę, jak się zaczynałam czaić nieśmiało na literaturę sf, to miałam Marsjanina w planach, a potem mi przeszło i złapałam za co innego. Nie wykluczam lektury Weira, ale raczej do Artemisu jestem zniechęcona.
Jakbym czytała pierwsze Artemisa, a nie Marsjanina to zapewne byłby by jakieś achy i echy. Choć akcja w wielu momentach była trochę za szybka. No i gdybym po tej książce wzięła się za Marsjanina, to byłaby rozkosz i uczta. Choć w głowie pojawiłaby się “żaróweczka”, że ta postać mocno mi kogoś przypomina. Jednak Mark miał w sobie to coś, że to podobieństwo zeszłoby na plan drugi. Bo on mimo wszystko dominuje i mamy okazję się z nim zżyć, chce się mu kibicować, trzyma się kciuki – bo akcja tak nie pędzi.