Ostatni Charlie Fletcher, czyli pożegnanie z Trylogią Nadzoru.
Pierwszy tom Trylogii Nadzoru oczarował mnie klimatem i choć czegoś mi w nim brakowało, to jednak chciałam brnąć w tę historię dalej. Drugi tom niestety nie podtrzymał mojego dobrego zdania o serii. Klimat gdzieś uleciał, wątki się „rozmydliły”, ale zakończenie pokazało moc, więc postanowiłam zamknąć serię i sięgnęłam po trzeci tom cyklu Charlie Fletchera pod tytułem Ostatni.
Poza siedzibą…
Pozwolę sobie w ramach wstępniaka zacytować tekst z okładki.
Nadzór tysiące lat temu zaprzysiągł, że będzie chronić krainy śmiertelników i istot nadnaturalnych przed żerowaniem na sobie nawzajem. Teraz, gdy tajne stowarzyszenie znalazło się na skraju zagłady, jego siedziba została zniszczona, a ostatni członkowie rozproszyli się po świecie, Nadzór musi walczyć o przetrwanie. Będzie też musiał stawić czoła najgroźniejszemu wrogowi, z jakim się kiedykolwiek zetknął: sobie samemu.
Papka z sieczką.
Jestem zawiedziona i rozczarowana.
Może po drugim tomie nie spodziewałam się jakiegoś spektakularnego „wow”, ale liczyłam na to, że choć w minimalnym stopniu powróci klimat z „otwarcia serii”.
Dostałam jednak tylko rozdrobnioną papkę bez uroku. W dodatku w wielu momentach miałam wrażenie, że autor sam się pogubił w tej całej historii. Wprowadzał wątki, gubił je, a gdy się już wydawało, że w końcu pojawił się punkt zaczepienia, to nagle wszystko urywał bez ładu i składu.
Do tego bohaterowie nie dość, że ich decyzyjność wynosiła „okrągłe zero”, to jeszcze z minuty na minutę stawali się bardziej bezbarwni. Tak mi tego żal, bo z tych postaci można było tak wiele „wycisnąć”. Można było ich osobowościami tak wiele pokazać i zwrócić uwagę na tyle problemów…
Nie będę się dalej rozckliwiać nad bezbarwnością książki. Bo Ostatni Charlie Fletchera niestety okazał się najsłabszą odsłoną serii i strasznie żałuję, że ten fajnie zapowiadający się cykl, został tak zmarnowany. Choć może, to ja miałam wobec tej historii zbyt wysokie oczekiwania?
No Comment! Be the first one.