Na krawędzi zagłady Roberta J. Szmidta czyli Hello Mr. Święcki! Nice to see you again. :D
Dwa pierwsze tomy space opery Pola dawno zapomnianych bitew Roberta J. Szmidta pochłonęły mnie całkowicie, a postać głównego bohatera Hanryana Święckiego zaczęła przyprawiać o szybsze bicie serducha. ;) Więc podekscytowana, z zapartym tchem zabrałam się za trzecią odsłonę cyklu pod tytułem Na krawędzi zagłady.
Inwazja Obcych postępuje. Flota opóźnia „marsz” wroga poprzez tworzenie fikcyjnych kolonii. Święcki za wszelką cenę szuka sposobu na uratowanie pozostawionych kolonistów na Delcie Ulietty. A politycy i inni możnowładcy dzielnie trzymają się koryta dodatkowo rzucając pod nogi kłody trzeciemu sztabowi metasektora, który nie dość, że stara się nie dopuścić do zagłady ludzkości, to jeszcze musi sprostać wymaganiom Rady Federacji.
Władza zaślepia i deprawuje.
Ponownie zachłysnęłam się książką. To była petarda, którą czytało się wyśmienicie lecz niestety stanowczo zbyt szybko. ;)
Mój pupilek Henryan przechodził zaś samego siebie by utrzeć nosa zapatrzonym w siebie burakom z generalicji. Ten jego niepokorny charakterek, dotrzymywanie słowa, troska o innych są niesamowicie smakowitym kąskiem całej serii. Podkreślę to raz jeszcze – jak dla mnie świetnie skrojona postać.
Odchodząc jednak trochę od Święckiego, warto zwrócić uwagę, iż książka toczy się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony obserwujemy klasyczną walkę z najeźdźcą. Próbę wyrwania się z impasu, obmyślanie nowej taktyki, ratowanie ludzi i wielkie poświęcenie. Z drugiej zaś wchodzimy z buciorami za kulisy. W świat brutalnej, cynicznej i brudnej polityki. Wierzcie lub nie, ale te momenty podnosiły mi ciśnienie bardziej niż wyłaniający się w przestrzeni statek obcych. Ta pogarda dla drugiego człowieka, kult pieniądza i władzy przypominają nam, że my malutcy dla tych tam u władzy jesteśmy po prostu niczym.
Żonglowanie scenami level master. :)
Studząc trochę emocje. ;) Jeszcze słowo o tym, co mnie niesamowicie ujmuje w tym cyklu. Chodzi o fantastyczne żonglowanie wątkami i scenami. Wszystko jest doskonale wyważone, a “przeskok” dokonuje się w idealnym momencie. Przez co akcja nie traci na atrakcyjności i tempie, a wewnętrznie odczuwa się wciąż podekscytowanie i oczekiwanie na to, co nastąpi za chwilę.
Podsumowując. Na krawędzi zagłady Roberta J. Szmidta to fantastyczna i wypełniona akcją space opera z fenomenalnie wykreowanymi bohaterami. Gorąco polecam i już przebieram nóżkami, bo 13 lutego ukaże się ostatni tom cyklu pod tytułem Zwycięstwo albo śmierć.
To jeden z cykli i autorów oczekujących intensywnie. Czytałem dawno temu co nieco, ale na ten cykl ostrzę sobie zęby. No i przecież: został nawet przetłumaczony.
Cykl się kończy więc jeżeli czekałeś na komplet, to już nie będzie wymówki. ;)
Nie moje klimaty, ale Wiedźmowy Mąż już przegląda strony www :D
Przekaż Wiedźmowemu mężowi niech uważa, bo czytanie cyklu grozi całkowitym wciągnięciem. ;)
Zaraz zaraz, w szklance Jamesona jest to co myślę, że tak jest? :D A wracając do głównego wątku, Szmidt to kolejny autor z polskiej sceny fantastycznej, którego JESZCZE nie poznałem, chociaż wydawać by się mogło, że mam ich już sporo na koncie. Z drugiej strony w ogóle też polskiej zony nie tknąłem (a szkoda). Coś mi się też kojarzyło, że Szmidt udostępnił jeden ze swoich e-booków za darmo i pognałem do swoich zbiorów, ale znowu się pomyliłem – bo dwie pozycje z uniwersum “Metro 2033” były tak udostępnione, a “Toy Landu” Szmidta nie mam… :D
Z tą szklanką dobrze kombinujesz. :D
Im więcej autorów “poznajesz” tym widzisz potrzebę spojrzenia dalej, a tam na horyzoncie czają się kolejni. Taki to już urok. Jedno mogę zaręczyć Szmidta w wersji Metro i powyższego cyklu – warto bardzo. :D
Jak sobie skombinuję porządny czytnik (bo mam niby jakiś, ale zauważyłem, że się nadaje głównie do prostszych i mniejszych, pojedynczych publikacji, niewygodnie się czyta więcej książek – sporo wad ma, ale był tani lol) to na pewno od razu wezmę na warsztat to, co mam w swojej e-biblioteczce. Szkoda, żeby leżało i zbierało e-kurz. :P
Nie dość, że zwykły kurz, to trzeba jeszcze dbać o ten “e”, żeby nie zalegał. ;)
Dobry czytnik to podstawa, ja cieszę się, że od razu “poszłam” w moje maleństwo. Już ponad dwa lata i jestem bardzo zadowolona. :D