Arthorn wraca do Krainy martwej ziemi – Grom i szkwał Jacka Łukawskiego.
Debiut w wykonaniu Jacka Łukawskiego pod tytułem Krew i stal kupił mnie ciekawą, mroczną fabułą i okraszeniem motywami czerpiącymi z mitologi słowiańskiej. Ciekawa dalszych przygód dziesiętnika Arthorna bardzo szybko pozwoliłam wciągnąć się na nowo do świata pełnego okrucieństwa, zawiłej polityki, krwi i słowiańskich mitów w kolejnej odsłonie cyklu pod tytułem Grom i szkwał.
To miał być powrót w glorii i chwale, a wyszło jedno wielkie nieporozumienie i serwowanie się wielką ucieczką bez przygotowania i planu w kierunku Martwicy. Wszystko to przez zdradę Morrończyków i tajemnicze zniknięcie spadkobierczyni tronu – księżniczki Azure. Trzeba odnaleźć tę pannicę i za wszelką cenę nakłonić ją do powrotu. Stary Garhard musi zaś poradzić sobie sam i opanować sytuację w Wondettel. Jest jednak wciąż jeden i to dość poważny problem. Lord Auriss i siły zła nie powiedziały ostatniego słowa. A do granicy zaczyna zmierzać tajemniczy latający statek. O co w tym wszystkich chodzi?
Zdrada, krew i słowiański koloryt.
Zaczynamy od razy „z grubej rury”. Bez zbędnego wstępu, przynudzania i wielostronicowych powtórek. W samym środku krwawej akcji – czyli tam, gdzie ostatni raz mieliśmy okazję spotkać się z Arthornem. Początek jest bardzo dynamiczny, a sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Z biegiem czasu jednak następuje spowolnienie, które może ma nieco przegadane momenty, ale dzięki temu jesteśmy w stanie wczuć się w sytuację głównego bohatera, a także nieco lepiej zrozumieć fabułę i całe uniwersum.
I podobnie jak miało to miejsce w pierwszym tomie bohaterów Ci u nas wielu, ale wyraźnie na prowadzenie w tym peletonie wysuwa się Arthorn. Ten nadal tajemniczy jegomość (myślę, że nic i nikt nie jest w stanie pozbawić go życia), jest można powiedzieć klasycznym honorowym wojem bezgranicznie oddanym swojej ojczyźnie. Wykona każdą misję nie zależnie od stanu osobowego oddziału (on sam ;)), wyposażenia czy stanu zdrowia. Jednak obserwując wszystko jego oczami dostrzegamy nie tylko oddanie, ale także wątpliwości jakie zaczynają pojawiać się przy kolejnym etapie misji. Właśnie te wątpliwości i spoglądanie na świat jego oczami powoduje, iż przeżywamy wszystko podwójnie.
Ach te księżniczki!
Jeżeli chodzi o innych bohaterów, to są oni również dobrze wykreowani i każdy na swój sposób jest doświadczany przez zastałą sytuację. Nie da się nie pochylić nad ich losem i ciężkim żywotem. Żeby nie rozpisywać się o każdym z nich z osobna, pozwolę sobie pochylić w tym miejscu tylko nad jedną osóbką – księżniczkę Azure. Wielkie brawa dla autora, gdyż dawno żadna kobieca postać i jej zachowanie nie wywoływały u mnie „miliona bluzg” i chęci natychmiastowego wyszarpania wszystkich kudłów wystających z tej durnej głowy. ;)
Podsumowując. Grom i szkwał Jacka Łukawskiego to świetna kontynuacja Krwi i stali, która dzięki intrydze, brutalnej walce, wartkiej akcji, wojakom na schwał, a także ukrytym nawiązaniom do innych znanych powieści powoduje, iż wzmaga się apetyt na więcej. Oby zapowiadane zakończenie trylogii stanęło na wysokości zadania i było równie pyszne i emocjonujące.
Jedno osobowy oddział? To lubię, od czasu do czasu miło poczytać o bohaterze, który jest tak samowystarczalny ;P
Tylko ta księżniczka mnie przeraża, bo nie przepadam za bluzganiem na postaci książkowe…
Pozdrawiam,
Ania z ksiazkowe-podroze-w-chmurach.blogspot.com
Tak Arthorn potrafi. ;)
Co do bluzgania, to są mnie zawsze irytują panienki z takim charakterkiem, więc nie mogłam przejść obojętnie koło tej postaci. Co też oznacza, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze wykreowana. :D
Bardzo sobie dynamiczną akcję cenię, głównie dlatego czytuję fantastykę :) Czuję coś, że z Łukawskim nudzić się nie będę, więc muszę po jego powieści w końcu sięnąć.
Jeżeli do tego lubisz słowiańskie klimaty, to koniecznie. :D
Przekonuję się do nich :)