Marsjanin – czyli krótki poradnik osadnika ;)
Przyznaję z ręką na sercu, że zanim pozwoliłam porwać się i odlecieć na Marsa mojej wyobraźni, pierwszą podróż tam odbyłam z filmem Marsjanin. Nie mam w zwyczaju porywać się na film, gdy nie czytałam książki. Ale jakoś nie było okazji, lista pozycji do czytania się wydłużała, a Marsjanin powiedzmy, że był „wyprzedzany” przez inne tytuły. Dziś z pełną świadomością mogę powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji, a wręcz uznaję ją za całkiem dobre, choć w pełni nieświadome, posunięcie. ;)
Co by nie przynudzać, czas na kilka słów o książce (no i oczywiście też i filmie) Marsjanin Andy Weir’a i jej bohaterze Marku Watney’u.
W niedalekiej przyszłości na Marsa zostaje wysłana ekspedycja sześciu astronautów na pokładzie statku kosmicznego Hermes. Mają oni w ciągu 32 soli (takich marsjańskich dni) eksplorować Marsa. Wszystko idzie zgodnie z planem, aż do 6 sola. Z powodu burzy piaskowej, załoga zmuszona jest do ekspresowej wręcz ewakuacji z planety. Niestety w trakcie szybkiej przebieżki do HAB-u odłamkiem urwanej anteny zostaje zraniony i odrzucony od statku Mark Watney. Zrozpaczona załoga po bezowocnych poszukiwaniach kolegi wyrusza w drogę powrotną na Ziemię. Mark zaś kilka godzin później budzi się i okazuje się jedynym człowiekiem na planecie.
Marka (choć może powinnam powiedzieć marsjańskiego McGyvera) i jego zmagania z Marsem poznajemy dzięki dziennikowi, który prowadzi. Trzeba przyznać, że gość ma niezwykły dystans do siebie i do tego diabelnie pasujące mi poczucie humoru. Przy jego rozważaniach i wszelakich monologach bawiłam się świetnie. Przy czym cały czas nie mogłam zapomnieć o tym, że toczy on heroiczną walkę o przetrwanie. Nie ukrywam, że podziwiałam go za wytrwałość oraz przeżywałam każdy jego sukces i porażkę. Oczywiście przez głowę przemknęło mi kilka razy, co ja zrobiłabym w takiej sytuacji? Nie mówię już o sferze technicznej, bo botanikiem i inżynierem nie jestem, ale czy nie dostałabym najzwyklejszego doła wiedząc, w jakim położeniu się znalazłam.
Jeżeli oderwiemy się na chwilę od marsjańskiego McGywara zobaczymy drugą stronę medalu i „walczących” o niego ludzi. Nie jest to już pamiętnik, lecz opowieść pracowników NASA i załogi Hermesa prowadzona w trzeciej osobie. Po pierwsze widzimy ból, po stracie kolegi, gdy załoga odlatuje Hermesem z Marsa. Dalej po czasie zadumy i żałobie następuje ekscytacja w NASA, że może jednak Mark żyje. Pojawia się konsternacja i pytania, jak go uratować, czy jesteśmy w stanie to zrobić, jak oznajmić mu, że „tak wiemy, że żyjesz”. I chyba najtrudniejsza decyzja czy w razie komplikacji jesteśmy w stanie zaryzykować życie pięciu osób w zamian za życie jednostki?
Muszę przyznać, że zarówno film, jak i książka wciągają bez reszty. Głównego bohatera nie da się nie lubić. Przede wszystkim za swoją niezwykłą postawę, optymizm, cięty język, niezwykłą inteligencję i ogromną determinację (tak wiem, „pojechałam po badzie”). Do tego dochodzi wręcz fachowy, naukowy język – który autor stara się nam jak najprościej wytłumaczyć. Książkę czyta się przez to niezwykle przyjemnie i szybko, a mimo że zakończenie nie może być inne i tak przez cały czas odczuwa się napięcie. Dodam jeszcze, że Matt Damon przypadł mi do gustu w tej roli ;)
Polecam gorąco wszystkim dużym i małym, młodszym i starszym Marsjanina zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej, a ja zabieram się za kolejną książkę.
Książka jest MEGA!!! Pomimo potknięć w tłumaczeniu i tak dalej. I mega szacunek należy się autorowi – ot zwykły programista komputerowy, który dla pisania zrobił naprawdę dużą rozkminę.