Cykl Szklany Tron. Królowa cieni Sarah J. Maas
Czytnik nie zdążył jeszcze dobrze wystygnąć po emocjach, jakie zafundowała Sarah J. Mass w Dziedzictwie Ognia, a ja już zabierałam się za czytanie kolejnej części cyklu Szklany Tron pt. Królowa cieni.
Celaena, a może raczej już powinnam przerzucić się na Aelin Ogniste Serce, wraca do Adarlanu. Podczas swojej nieobecności i szkolenia pod okiem Rowana, posługując się terminologią gier, ;) zdobyła +5 do umiejętności i +10 do magii. Teraz, tu na miejscu ma konkretny plan do wykonania. Chce przywrócić magię, pozbyć się króla oraz „posadzić” na tronie jego syna, a jej przyjaciela Doriana.
Jednak tuż po przekroczeniu progu miasta widać, że w Adarlanie źle się dzieje. Jedni ludzie znikają bez śladu, a inni są wystawieni dla gawiedzi na publiczne egzekucje. Jakby tego było mało to jej kuzyn Aedion Ashryver spędza miło czas w więzieniu czekając na karę śmierci, Dorian okazuje się opętany, a jej były kochanek Chaol zabawia się w towarzystwie „ruchu oporu”. Do tego jej były opiekun i nauczyciel – Arobynn Hamel postanawia dołączyć do całej zabawy z nadzieją, że uda się mu coś ugrać w zaistniałej sytuacji. Wciąga w całe zamieszanie również byłą rywalkę Celeany – Lysandrę. Czegóż do diabła chce od niej ta dziewucha? Co począć z opętanym Dorianem? Czy da się uratować jego i Aediona?…
Podczas gdy Aelin robi małą rozróbę w Adarlanie moja ulubiona czarownica Manon Czarnodzioba ze swoim pupilkiem Abraxosem oraz trzynastką zaczyna spoglądać na wiele spraw inaczej. Można by wręcz rzec, że dojrzewa. Nie chce być, tylko ślepym wykonawcą rozkazów. W wielu kwestach zaczyna mieć swoje zdanie. Żelazna dyscyplina przestaje już grać pierwsze skrzypce w jej życiu. Pytanie tylko czy zdecyduje się na nieposłuszeństwo wobec swojej Babki?
To tyle, żeby nie zdradzić zanadto fabuły. Co zaś do samej książki to z jednej strony jestem nią zachwycona, a z drugiej mam ochotę rozszarpać autorkę i jej główną bohaterkę, która doprowadzała mnie do szału, na przemian ze swoim byłym kochasiem Chaolem. Ja wiem, że ona ma mieć charakterek, nawet taki trochę powiedzmy wybuchowy. Jednak te wszystkie przedszkolne zagrywki, mierne docinki, wypominki między nimi powodowały u mnie po prostu odruch wymiotny.
Na szczęście z odsieczą przybył Rowan i wszelkie waśnie zostały zażegnane. ;) Od tego momentu nie mogłam też oderwać się od czytania. Rozpoczęła się bowiem prawdziwa walka. Nie tylko o wolność, ale również o miłość i przyjaźń. Akacja za akcją, skrajne emocje – to było to, czego oczekiwałam. Do tego klasycznie dołączyła „wisienka na torcie” w postaci zakończenia – Sara J. Mass wie jak zaskoczyć swoich czytelników.
Co tu napisać na podsumowanie. Chyba tylko tyle, że Królowa Cieni nie zmieniła mojego zdania i nadal jestem zachwycona całym cyklem. Jeżeli zaś szukacie pokaźnej dawki dobrej fantastyki – to jest to cykl, którym powinniście się zainteresować.
Jedynie Rowana mi żal, bo zadziornego zawadiaki zmienił się w zakochanego pantoflarza. ;)
P.S. Aelin i Manon w końcu się spotkają.
P.S. 2 Jak dla mnie Królowa Cieni mogłaby być zakończeniem cyklu.
Ja muszę przyznać, że styl autorki przypadł mi do gustu.
Już nawet zakupiłam „Dwór cierni i róż”, ale czy uda mi się go „wcisnąć” w napięty czytelniczy grafik ;)
Pozdrawiam :)
Ta seria, tak samo jak i autorka są dla mnie wielkim znakiem zapytania. Niemniej jednam mam zamiar zacząć z Dwór cierni i róż, ale nie wiem, czy zdążę jeszcze w tym roku. ;)
Pozdrawiam serdecznie i w wolnej chwili zapraszam do siebie. ;)