Testament, Boże Narodzenie i wiekowy, zamożny wujaszek Willie, czyli Poświąteczne morderstwo Rupert Latimer.
Bardzo cenię klasyczne angielskie kryminały, dlatego nie mogłam odmówić sobie przyjemności spędzenia czasu przed Świętami z rozchwytywanym i lubianym przez wszystkich wujkiem Willym, co skłoniło mnie do sięgnięcia po Poświąteczne morderstwo Ruperta Latimera.
Bakaliowe babeczki.
Policja zaczyna krążyć po domu, a potomkowie Williego, dawni przyjaciele i dalecy krewni zostają wciągnięci w zagmatwane śledztwo. Kto mógł zyskać na jego śmierci? Nadinspektor Culley, próbując dociec, co się dokładnie wydarzyło, napotyka przeróżne komplikacje…
Początek w tempie żółwia.
Muszę przyznać, że początek powieści dość mocno mnie rozczarował. Był niesamowicie rozwleczony i po prostu nudny. Choć muszę przyznać, iż zawarł wiele szczegółowych informacji o wiekowym, zamożnym Wujaszku, koligacjach rodzinnych i wyjaśniał poniekąd zagadkę, dlaczego wszyscy jednocześnie uwielbiając go, chcą go zabić.
Dopiero morderstwo starszego pana rozruszało atmosferę i towarzystwo. ;)
Dzięki obecności wielu postaci fabuła nabiera rumieńców, a liczba potencjalnych sprawców zmienia się z minuty na minutę. Zwroty akcji są zaskakujące, a subtelny brytyjski humor, który jest delikatnie wplatany w poszczególne sytuacje, nadaje zagadce wiarygodności i spójności.
Choć muszę przyznać, iż są momenty, w których pantomima prowadzona przez poszczególnych bohaterów, jest wręcz niewiarygodna, a postawa komisarza, który zamiast mordercy, szuka alibi dla poszczególnych podejrzanych, odbiega od pewnych standardów.
Nie zmienia to jednak faktu, że książka była ciekawym doświadczeniem i ma swój specyficzny kryminalny urok.
Polecam szczególnie fanom klasycznych, brytyjskich kryminałów.
No Comment! Be the first one.