Roland Wywijas powraca, czyli Marcin Mortka zaprasza na Wyspy Plugawe.
Pierwsze spotkanie z kapitanem Rolandem Wywijasem na pokładzie Błędnego rycerza, przebiegło w dość dobrej atmosferze. Dlatego też postanowiłam kontynuować przygodę z kapitanem i jego załogą w drugiej odsłonie cyklu Morza wszeteczne Marcin Mortki pod tytułem Wyspy plugawe.
Nowe zlecenie.
Czy sytuacja na Morzach Wszetecznych może zrobić się jeszcze bardziej napięta? Jak diabły komunikują się z innymi światami i co właściwie sobie umyśliły? Czy należy bać się organizacji od nazwie RZUL? Czym jest krakienid i do czego jest zdolny pirat wyposażony w diabelski okręt podwodny?
Przegadana, ale z humorem. ;)
Pierwsza myśl, jaka urodziła się w mojej głowie po zakończeniu czytania Wysp plugawych, to ta, że książkę dopadła klasyczna klątwa drugiego tomu.
I klątwa ta nie rozpoczyna swego działania od samego początku, bo w historię wchodzi się z impetem godnym morskiej kawalerii, z masą energii i ogromną dawką humoru. Urok rozpoczyna się tak po kilkudziesięciu stronach, gdzie akcja się wycisza niczym morze po burzy, a tylko nieliczne fale leniwie dobiją do brzegu.
Na szczęście dla tej odsłony cyklu, flauta nie trwa wiecznie i jak tylko te popierdółki zwane inaczej załogą, w końcu wezmą się w garść, to akcja, choć może raczej powinnam napisać, nowe tarapaty, w które oczywiście przez przypadek wplątuje się Roland i jego wierna kompania, dostaje porządnego kopa.
Dzięki czemu humor (czasem też rubaszny) wypływa z powieści hektolitrami, pojawiają się epickie morskie pojedynki, niewinne istotki (całkiem przez przypadek) zostają uratowane, zagadki rozwiązane, a kapitan dochrapuje się kolejnego stołka.
Jednym słowem, fajne, lekkie czytadełko, które przyniesie Wam radość i pozwoli poczuć odrobinę morskiej bryzy na twarzy.
Polecam!
Cały cykl wysłuchałem niedawno w audiobooku i przyjemnie się słuchało. Nic wielce ambitnego, ale przyjemne do wysłuchania :D
Czytadełko przyjemne, więc domyślam się, że w audobooku musiało się tego fajnie słuchać.