Wrocław, czerwone nici i wycieczka do czasów niemieckiego Breslau – Nomen Omen Marty Kisiel.
Zanim spojrzę w zapowiadane na marzec Oczy uroczne czas przyjrzeć się zbierającej już od jakiegoś czasu kurz na półce ostatniej nieprzeczytanej książce spod pióra Ałtorki, czyli Nomen omen. Szczególnie teraz, gdy na salony wkracza nowe wydanie z piękną okładką „ołówka” Tomasza Majewskiego (jakby ktoś był ciekawy, obie okładki są dla mnie równie urocze i nie wiem, która z nich podoba mi się bardziej :P).
Wielka ucieczka Salki.
25-letnia Salomea Przygoda
postanawia uwolnić się w końcu od swojej zakręconej rodzinki i ucieka z rodzinnego miasta do Wrocławia. Bo ileż można znosić swoją rodzicielkę, która próbuje uwolnić w niej „rozbuchany erotyzm” i ojca żyjącego mentalnie w XIX wieku? Ileż cierpliwości można mieć do brata nicponia i szkodnika, który wywleka na światło dzienne każde jej najmniejsze potknięcie? No właśnie ile? ;)
Czas więc „ruszyć w świat” i rozpocząć nowy rozdział w życiu. Jednak przepięknie „odmalowana” wizja przyszłości pęka jak bańka mydlana tuż po przekroczeniu progu wynajętej stancji. Świat dosłownie „stanął na głowie”, w radiu słychać dziwne szepty, właścicielka okazuje się mieć dwa klony, a dziwny współlokator Roy Kane domaga się wafelków. No i jeszcze jakby atrakcji było mało, to niedojda braciszek — o wdzięcznym imieniu Niedaś — ją po prostu prześladuje. Nie dość, że po wyrzuceniu z akademika postanawiał się do niej „przytulić”, to jeszcze w ramach wdzięczności próbował utopić ją w Odrze. Co jeszcze może pójść nie tak. ;)
Niebanalny, acz rozpoznawalny styl. :)
Uwielbiam ten heheszkowy styl Ałtorki. Sarkazm „zaglądający” na nas niby ukradkiem spod okładki. Ironię, w której można utonąć jak w nurcie Odry. I odrobinę czarnego humoru, która jak dobra mieszanka ziół dodaje książce smaku i pikanterii. ;)
No i Omen omen już od prologu dostarczył mi właśnie tego smaczku, którego tak oczekiwałam. Do tego zabrał mnie do pięknego współczesnego Wrocławia, a także „prześlizgnął” się po jego wcale nie tak odległej przeszłości.
Bolesne siostry ksero. ;)
Jeżeli spojrzeć zaś na samą akcję i bohaterów, to również nie można narzekać. Banalna wydawałoby się historia, komplikuje się z każdą kolejną stroną, „wprowadzane zaś na scenę” kolejne postacie, tajemnice i nadzwyczaj sytuacje powodują, iż nie można odłożyć po prostu książki na półkę. W głowie uruchamia się również znany wszystkim molikom mechanizm „jeszcze tylko jeden rozdział i idę spać”. ;)
Kreacja postaci to kolejna mocna strona książki. Wszystkie są unikalne. Mają swój charakterystyczny styl i język. Owszem są momenty, że może nas zirytować słownik Niedasia czy choćby miniaturki Basi, z drugiej jednak strony ma to swój niepowtarzalny urok i pozwala nawiązać pewną więź z bohaterami.
Myślę, że po powyższej „laurce” nie muszę już więcej niż pisać. ;) Jeżeli lubicie tajemnice, nieszablonowych bohaterów i heheszkowy styl, to koniecznie sięgnijcie po Nomen Omen Marty Kisiel. :D
Ja właśnie skończyłam czytać i również podzielam achy i ochy na temat tej powieści – styl niczym rwąca rzeka, a do tego odrobina zagadek historii, czyta się świetnie, to moja druga ulubiona książka Marty Kisiel po “Toni”. Aż strach pomyśleć, co się wydarzy w “Oczach urocznych” :)
Takie książki Marty Kisiel to ja nie czytam, a wręcz “połykam”, a w “Oczach…” się wydarzy. ;)
Heheszkowy styl?:) Coś dla mnie! Jestem chyba jedynym molem, który nie zna jeszcze pióra autorki;p
No wiesz, tak trochę jak Pratchett – pod ironią i humorem da się przemycić wiele cennych spostrzeżeń. Myślę, że styl by Ci się spodobał. :D
Wypatruję już “Oczu urocznych”, bo na Martę Kisiel zawsze jest dobry czas ;) A Nomen Omen najprawdopodobniej łyknę na słuchawkach ;)
A ja już przeczytałam wszystko od Ałtorkii teraz muszę czekać, aż pojawi się coś nowego – ewentualnie mogę zabrać się za antologie. ;)
Nie czytałam Pratchett:)
Również polecam. :)