Ziarna i kolonizacja – Proxima Stephen Baxter.
Stephen Baxter brytyjski pisarz hard science fiction znany jest szerokiej publiczności głównie ze współpracy ze znakomitym Terry Prtachettem. Cykl Długa Ziemia napisany wspólnie z mistrzem przyniósł autorowi potrzebny rozgłos i splendor. I od razu w takich momentach nasuwa się pytanie. Czy samodzielnie również autor jest w stanie odnieść sukces? Odpowiedzi na to pytanie dostarczy nam Proxima. :)
Proxima Centauri.
XXVII wiek. Yuri, który ostatnie sto lat spędził w kapsule hibernacyjnej, budzi się na Marsie. Można pomyśleć, że miał trochę szczęścia, bo przespał ekspansję ludności, powstałe konflikty i teraz gdy tak wiele się zmieniło, będzie mógł korzystać z dobrodziejstw techniki i wieść spokojne życie. Niestety, rosnące przeludnienie nie pozwala podzielonej i jątrzącej problemami ludzkości spać spokojnie. Do tego ONZ za wszelką cenę chce udowodnić Chinom swoją potęgę. Postanawiają jako pierwsi skolonizować odległą Proximę Centauri. Chętnych jednak do dalekiej podróży brak. Dlatego Yuri wraz z podobnymi sobie pechowcami trafia jako „ochotnik” na statek lecący na planetę skrytą w cieniu czerwonego karła. Na planetę, na której trzeba rozpocząć wszystko od zera. Czy Yuri wraz z innymi „skazańcami” dotrze szczęśliwie na miejsce i poradzi sobie z warunkami panującymi na planecie? I czy taka zbieranina ludzi „z kartoteką” będzie w stanie ze sobą współpracować?
Kolonizacja…
To jest ten kawałek literatury science fiction, który wręcz uwielbiam. Poznawanie i kolonizacja nowych planet wciąż bowiem jest w stanie dostarczyć nowych doznań, a wyobraźnia autorów może być w tej materii nieograniczona.
Dlatego pomysł Braxtera z kolonizacją z osobami często szemranego pochodzenia bardzo przypadł mi do gustu. Bo trochę przejadły mi się te wszystkie „bajeczki”, w których selekcjonuje się „najlepsiejszych”, którzy notabene sami pchają się drzwiami i oknami do takich misji. Gdyż jak wiemy tylko wybitne jednostki mają prawo być pionierami i odkrywać nowe światy oraz poświęcić swe życie, by ludzkość miała się lepiej.
Niedopasowani.
I to niedopasowanie, brak zaplecza oraz szkolenia bardzo fajnie pokazuje, jak mogłaby wyglądać taka kolonizacja „na dziko”. Dla tego zlepka ludzi wszystko bowiem jest wyzwaniem (choćby uprawa ziemi, dbałość o ubrania czy zdobywanie pożywienia), a stworzenie społeczeństwa jest fizycznie prawie niemożliwe. Dlatego już od pierwszych dni mamy do czynienia z podziałami czy też bójkami. Siła i spryt są kluczem do sukcesu, a w stworzonych grupach każdy chciałby być tym najważniejszym i otrzymać w danej sytuacji jak najwięcej. Dotyczy to również wyboru partnerów czy też późniejszego zaludnienia planety, która wcale nie jest priorytetem dla kolonistów. Są oni wręcz realistami i chcą oszczędzić swoim potomkom podobnego losu. Można powiedzieć, że czują się na Proximie jak więźniowie, a nie koloniści. Dlatego, gdy emocje już trochę opadną, mimo ogólnego zniechęcenia i bratobójczych walk uczą się ze sobą współpracować, gdyż wiedzą, że w grupie będzie im po prostu łatwiej.
Ziarna.
Książka to jednak nie sama kolonizacja, ale także część naukowa na czele z ziarnami i Stephanie. Czym są ziarna, jaki mają wpływ na zdobywanie kosmosu oraz sytuację polityczną, nie będę tu przytaczać. Nadmienię tylko, że mimo całego „naukowego bełkotu” nie musimy wznosić się na wyżyny, otwierać encyklopedii i poznawać nowych teorii naukowych. Stephen Baxter posłużył się bowiem na tyle zrozumiałym językiem, że tę część czyta się równie przyjemnie, jak tę związaną z kolonizacją.
Podsumowując. Proxima Stephen Baxter nie jest może wybitnym dziełem, ale jest niezwykle ciekawą propozycją spojrzenia na proces kolonizacji oraz przyszłości naszej planety. Daje również wiele do myślenia o ludzkiej naturze i nie przytłacza nadmiarem technicznego, ciężkiego języka. Może czasami tempo akcji jest nierówne, ale nie zmienia to jednak faktu, że książkę czyta się bardzo przyjemnie i momentami ciężko się od niej oderwać. Czekam z niecierpliwością na drugi tom dylogii, a samą książkę polecam gorąco każdemu miłośnikowi science fiction. :)
Jak uporam się z Triumfem Endymiona, to chętnie sięgnę po ten tytuł. Już jakiś czas na niego nieśmiało zerkam, a po Twojej recenzji czuję, że nawet takiemu sf-sceptykowi jak ja może się podobać :)
Ja mam nadzieję w przyszłym tygodniu przywitać się w końcu z Hyperionem. :D
Co do Proximy, to z tego co zaczęłam spoglądać na recenzje, większość podkreśla, że nie jest to jakieś sf z wysokiej półki, ale fajnie zajebiście się to czyta i ma ten fajny klimacik. Z resztą sama byłam zaskoczona jak fajnie i szybko książkę się czyta. :D
Jak zobaczyłam na Twoim stosiku tę pozycję, zastanawiałam się co o niej napiszesz. Mnie trochę przeraziła gabarytami, ale coś czuje, że mogłaby mi się spodobać :P
Gabarytów nawet nie poczujesz. :D Czyta się szybciutko, więc jak masz ochotę na dobre science fiction sięgaj śmiało. :D
Nie ukrywam, że mnie się książka bardzo podobała, bo dawno nie czytałam takiego “czystego” science fiction. I dobrze, że autor utrzymał równowagę między solidnymi naukowymi podstawami w opisywaniu świata, a technicznym żargonem. Na fanpage’u wydawnictwa widziałam informację, że pracują nad drugą częścią, ale któż wie, co to konkretnie znaczy ;)
Dzięki za odsyłacz do mojej recenzji :)
Miałam podobne odczucie, dawno takiego soczystego i klasycznego science fiction nie czytałam. Skupiałam się jakoś bardziej na space operach. :D Dlatego świetnie się podczas czytania bawiłam. :)
Właśnie “to jest to” – “Proximie” daleko do wybitnej literatury, ale jest przyjemna w odbiorze i w ciekawy sposób analizuje właśnie kolonizacje. Ciekawe kiedy i czy w ogóle pojawi się polska kontynuacja, bo nie oszukujmy się, chętnie bym się za nią zabrała. :D
Ja też jestem strasznie ciekawa, kiedy i czy pojawi się tom II. Może się uda i już w przyszłym roku, prawie na świeżo będzie można cieszyć się dalszą lekturą. :D