W alternatywnej rzeczywistości
The Man in the High Castle
Wyobraźmy sobie, że II wojnę światową wygrywają naziści. Cała Europa leży u ich stóp, a Stany Zjednoczone Ameryki Północnej zostały podzielone pomiędzy sojuszników Trzecią Rzeszę i Japonię. Właśnie w takiej rzeczywistości możemy oglądać świat w serialu The Man in the High Castle.
Mamy lata 60-te XX wieku. Obserwujemy życie w okupowanych Stanach poprzez pryzmat zwykłych ludzi. I tak na ulicach San Francisco widzimy pełno azjatyckich kramów, panoszących się inspektorów kempeitai i wszędzie mrugają reklamy ze znakami kanji. Po drugiej stronie w Nowym Jorku obserwujemy porozwieszane flagi ze swastyką, policjanci noszą charakterystyczne opaski, a urzędasy i wojskowi pozdrawiają się „heil Hitler”.
W sumie wygląda na to, że życie w okupowanych Stanach „ustabilizowało się”. Ale jest to pozorny spokój. W powietrzu czuć nową wojnę. Wielki wódz szykuje się do odejścia na zasłużoną emeryturę i zaczyna się walka o władzę. Najwięksi nazistowscy zagorzalcy widzą szansę i chcieliby władać Ameryką samodzielnie. Japonia ma spory problem, nie ma takich technologii, środków i ludzi do walki. Oczywiście w tym wszystkim jak przystało na okupowany kraj nie może zabraknąć ruchu oporu, do którego całkiem przypadkiem dołącza główna bohaterka.
Muszę przyznać, że naprawdę napaliłam się na ten serial. Może, aż za bardzo. Dlatego jestem tak bardzo rozczarowana jego całością. Wątki są nieciekawe i przegadane. Tytułowy bohater „gość z wysokiej wieży” i jego tajemnica dość szybko schodzą na dalszy plan. Za to główni bohaterowie doprowadzają czasem do furii. Absurdalne zachowanie Juliany Crain (panienka wiecznie się zastanawiająca), Franka Frink’a (w moich żyłach płynie żydowska krew, ale „co ja robię tu…”) oraz Joe Blake’a (Jamnes Bond to z niego nigdy nie będzie) powodowały spazmy i drgawki. Same te postacie w ostateczności wydają się mocno bezbarwne, a o emocjach w ich wykonaniu po prostu możemy zapomnieć. Jedyną godną uwagi postacią według mnie jest obergruppenführer John Smith. Ale w sumie na tle tak słabej reszty nawet ziemniak mógłby wypaść lepiej.
Czy obejrzę drugi sezon? Wielce prawdopodobne. Zakończenie sezonu tchnęło w serial trochę życia i mam nadzieję, że w drugim sezonie zobaczę więcej tego pazura… Choć kto wie, może jednak zostanę tylko przy książce Philip K. Dick’a o tym samym tytule…
No Comment! Be the first one.