Zaułki St. Naarten Marcina Mortki, czyli pożegnanie z kapitanem Wywijasem i cyklem Morza wszeteczne.
Kapitan Wywijas i jego ferajna, są doskonałym, tchnącym morską bryzą, lekkim czytadłem na lato. Dlatego w promieniach, parzącego wręcz, słońca z nadzieją na odrobinę ochłody od morza, zasiadłam do czytania trzeciej, a tym samym ostatniej, odsłony cyklu Morza wszeteczne Marcina Mortki pod tytułem Zaułki St. Naarten.
Lovie is in the air. ;)
Roland rzuca się więc w wir walki z diabłami, w trakcie której przyjdzie mu ujawniać ambasadorskie zdrady, wskrzeszać legendarne galeony, odnawiać dawne sojusze, rozgryzać tajemnice Wysp Rozpustnych i odkrywać nowe żywioły, a przy tym tłuc, pić, kląć, dusić i szaleć. Ani przez moment jednakże nie opuści go wspomnienie zawadiackiego uśmiechu pewnej travlańskiej arystokratki…
Zakończenie z pompą i humorem.
Ciężko dodać coś nowego i błyskotliwego, po napisaniu słów kilka o poprzednich spotkaniach z kapitanem Wywijasem i jego drużyną.
Gdyż morski klimat „unoszący się” nad tą powieścią, wciąż jest niesamowity. Wylewający się hektolitrami humor zapewnia genialną rozrywkę, a pędząca niczym Hydroptere DCNS podczas regat Ronstan Bridge to Bridge akcja, nie pozwala nawet na kropelkę nudy. ;)
Bohaterowie w nowej sytuacji odnajdują zaś z iście piracką gracją i animuszem. Żadne przeszkody, diabelskie podchody i inne anielskie sojusze nie są im straszne. Choć muszę przyznać, że odrobinę paniki (nie tylko w serduszku) na pokład wprowadza próba wyswatania niezłomnego kapitana z uroczą, a co najważniejsze, niedającą sobie w kaszę dmuchać księżniczką.
Jest więc tona śmiechu, zamykanie wątków przy ogromnej rozróbie z udziałem pirackiej ferajny i uroczy happy end.
Dlatego jeżeli macie ochotę na sporą dawkę pirackiej adrenaliny, odrobinę miłości i dużą dawkę humoru podaną z wdziękiem słonia z porcelany, to zapraszam na pokład wraz z drużyną kapitana Wywijasa, która właśnie obrała azymut na Zaułki St. Naarten.
Morsko polecam! :)
No Comment! Be the first one.