Ten, którego imienia nie wolno wymawiać i komórka pod schodami, czyli Harry Potter i Kamień Filozoficzny J.K. Rowling.
W natłoku ostatnich obowiązków stwierdziłam, iż potrzebuję po pracy jakiejś lekkiej, może odrobinę magicznej lektury. I tak przypomniałam sobie, iż jakiś czas temu grono moich „półkowników” zasiliła kolekcja Harry Pottera. No i tak mi się ułożyło w głowie, że teraz jest właśnie ten najlepszy czas by sięgnąć po Kamień Filozoficzny i spotkać się ponownie z Harrym, Hermioną i Ronem. :)
Droga do Hogwartu.
Po utracie rodziców maleńki Harry trafił pod opiekę Durslay’ów, jedynych żyjących krewnych, którzy opiekę nad chłopcem, postanowili traktować jako najbardziej uciążliwy, wręcz upokarzający obowiązek, jaki spotkał ich w życiu. Dlatego też chłopiec, wokół którego czasami dzieją się dziwne rzeczy, nie dość, że mieszka w komórce pod schodami, to jeszcze w domu traktowany jest jak ostatnie popychadło i służba.
Sytuacja ta zmienia się jednak w dniu jedenastych urodzin Harry’ego, gdy w dość niecodziennych okolicznościach dowiaduje się on, iż też wszystkie niesamowite zjawiska, które działy się w jego otoczeniu nie są dziełem przypadku, ale drzemiących w nim umiejętności.
No i właśnie teraz nadszedł czas, by on Harry Potter poznał świat, do którego przynależy oraz rozpoczął naukę w najlepszej Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Wciąż jest magia, ale… ;)
Ponowne spotkanie z Harrym, Hermioną i Ronem było dla mnie niesamowitą i magiczną przygodą.
Wspaniale było znowu „szeptać”, o Sami Wiecie Kim, przechadzać się po korytarzach Hogwartu, czuć ten dreszczyk emocji, podczas rywalizacji ze Ślizgonami i obserwować, jak ta trójka, całkowicie obcych i różnych od siebie dzieciaków, nawiązuje wspaniałą więź.
Zachwycałam się również barwnymi postaciami, pięknymi opisami i wplatanymi, niby od niechcenia, ciekawostkami dotyczącymi świata magii i samych czarów.
Jednak między kolejnymi „achami i ochami”, docierała do mnie również absurdalność wielu sytuacji (chyba się starzeję ;)). Od dostarczenia samego Harre’go do Durslay’ów (biedny Hagrid cały dzień z nim leciał na motocyklu, a McGonagall siedziała sobie pod oknem rodzinki) przez wieczną biedę Weasleyow (wątek rzeka 🙈) po „zamykającą” walkę Harre’go z Voldemortem (Dumbeldor najlepszy czarodziej Hogwartu, a na wezwanie do Londynu, to wyrusza piechotą ;)).
Nie zmienia to jednak faktu, że mimo tych absurdalności, czytając książkę, bawiłam się fantastycznie. No i bardzo doceniałam to, w jaki sposób autorka zwróciła uwagę na na takie wartości jak przyjaźń, nie ocenianie drugiego człowieka po zasobności portfela, lojalność, męstwo i wzajemną pomoc.
Dlatego z czystym serduchem polecam książkę J.K. Rowling Harry Potter i Komnata Tajemnic nie tylko młodszym czytelnikom, ale wszystkim, którzy łakną magicznej przygody w doborowym towarzystwie. :)
Ja sobie pozostawię względnie miłe wspomnienie szaleństwa i czytania przed całej krajem in English, gdyż kolega rodzinnie sprowadzał, a ja byłem pierwszy w kolejce po nich.
Taki to wie, gdzie się ustawić. ;)
Co tu dużo mówić – sentyment i jeszcze raz sentyment nie pozwala zbyt krytycznie podchodzić mi do tych książek. Znaczy widzę pewne nieścisłości, ale co z tego, że są?
Pierwsza część Harry’ego bardzo mi się kojarzy ze świętami, tak jakoś wspominam ją jako niemalże najbliższą mojemu sercu. Przede mną pierwszy raz lektura części ostatniej, którą odkładam jak mogę. A potem z rok przerwy i pewnie jakaś powtórka :)
Dokładnie, co z tego, że są jak książka nadal bawi i uczy. :D
Co do powtórek, u mnie dopiero pierwsza i kolejna może za 5 lat. :P