Czas zasiąść w oparach prochu i magii – Obietnica krwi Brian McClellan.
Nie chciałam w najbliższym czasie pakować się w kolejną serię. Mam ich rozpoczętych tyle, że za chwilę przestanę ogarniać panującą w nich rzeczywistość. ;) Jednak Kirima z Misie czytanie podoba tak nęciła, a wtórowała jej do tego Ewelina z Gry w Bibliotece. Jakby tego było, to i swoje trzy grosze w tej materii postanowił wtrącić niejaki Brandon Sanderson. ;) W tym momencie moja silna wola powiedziała „żegnam”, a na czytniku znalazła się Obietnica krwi Briana McClellana.
Zamach stanu…
Marszałek polny Tamas, najsilniejszy mag prochowy i żarliwy patriota, nie może już dłużej patrzeć na nieudolne rządy nierozgarniętego króla i wraz z grupką zaufanych ludzi decyduje się zbrojnie przejąć władzę w Adro. W oparach prochu krew leje się gęsto, a szabelka sama rwie się do walki. I choć okupiona wielkim trudem wygrana cieszy, to jednak jest dopiero początkiem drogi przez mękę. Zwiastują ją już wymordowani Uprzywilejowani, którzy jak jeden mąż tuż przed śmiercią zaczęli bredzić o spełnieniu Obietnicy Kresimira. No cóż, tą sprawą będzie musiał zająć się prywatny detektyw Adamat, podczas gdy reszta „wywrotowej” ekipy z Tamasem na czele musi „posklejać” państwo do kupy, stworzyć nowy rząd i zająć się pukającym do bram wrogiem sąsiadem.
Wciągnij proch i ruszaj…
Oryginalnie. To pierwsze, co przyszło mi na myśl po odłożeniu książki.
Tajemniczy czarodzieje czerpiący swoją magię z Nieświata, miotający ognistymi kulami. Magowie prochowi napędzający się poprzez kontakt z prochem, wzmacniając własne ciała, zmieniający trajektorię lotu kuli lub przyspieszający ją do granic możliwości. A to wszystko wśród efektownych, dynamicznych walk, gdzie odpowiednie wykorzystanie swoich nadzwyczajnych umiejętności w każdej chwili może przechylić szalę zwycięstwa na jedną ze stron.
Książka aż kipi od akcji, lecz mimo że przeskakujemy między trzema głównymi bohaterami, by być w samym centrum wydarzeń, to jednak zdarzają się „przegadane momenty”, w których do końca nie wiadomo, o co chodzi. Jednak w ogólnym rozrachunku nie rzutuje to na tempo i poczucie ciągłego podekscytowania tym, co może nastąpić już za chwilę.
Schematyczni bohaterowie.
I to jest chyba mój jedyny zarzut do książki. Bo po raz kolejny powielamy schemat trudnej relacji na linii ojciec – syn, doświadczonego przez los weterana, przyjaźni którą pokonała polityka, a w przypadku Taniela zdrady, która niszczy i prowadzi do uzależnienia. Ble… Ileż można. Jakby tego było mało, to jedyną tak naprawdę dopracowaną (choć nie do końca) postacią jest Tamas. Choć i w tym przypadku wciąż pozostaje wiele niedopowiedzeń, lecz gdzieś jest to w moim odczuciu akceptowalne, bo jego przeszłość jest odkrywana stopniowo we właściwych momentach, by podkręcić atmosferę. Natomiast choćby w przypadku Taniela (syna Tamas), Ka-poel (rudej dzikuski towarzysząca Tanielowi) czy Vlory (byłej narzeczonej Taniela) brakuje mi takiego „muśnięcia” przeszłości, które pozwoliło troszkę wczuć się w sytuację. Bo wszystko jak na razie wydaje się takie „suche”. Wygląda mniej więcej tak: zdradziła mnie, użalam się nad sobą. End of topic.
Podsumowując. Obietnica krwi Briana McClellana to bardzo wciągająca i ciekawie zapowiadająca się trylogia z całkiem innowacyjnym podejściem do magii. Brakuje mi w niej jeszcze tej „kropki nad i” w postaci dopieszczenia bohaterów, ale myślę, że kolejne staną na wysokości zadania, a ja będę mogła powiedzieć, że jestem w pełni ukontentowana. :)
O książce możecie również przeczytać na blogach:
Fantasmarium;
Gry w bibliotece;
Misie czytanie podoba;
Schematyczni, mówisz…? ;) Musiało mi umknąć w ogólnym zachwycie, ale ja się czuję jak psychofanka tej serii ostatnio ;) Ogółem cieszę się, że Ci się podobało i nie tracę nadziei, że kolejne tomy tez Cię usatysfakcjonują. Podobno pierwszy jest najsłabszy ;)
Normalnie, aż strach się bać takiej psychofanki. ;)
Za to informacja, że pierwszy najsłabszy bardzo cenna. ;) :P
A ja chętnie poczytam, co powiesz. :D Aczkolwiek koleżanka czytała i uznała, że wszystkie trzy są na podobnym poziomie, także ten… :)
Także ten… Trzymaj Twoją koleżankę za słowo. ;)
A ja nadal wyglądam swojego prezentu urodzinowego (karta prezentowa do księgarni), który już na mnie czeka w domu i jeszcze sobie poczeka, bo nie mam czasu, żeby do rodziny pojechać>< A opowieść o magach prochowych jest na pierwszym miejscu na długiej liście książek chciejek, przede wszystkim dlatego, że mam ostatnimi czasy ogromną ochotę na niezbyt skomplikowaną, ale za to wybuchową awanturę;P
I tylko tych średnio zarysowanych bohaterów szkoda, może im dalej w serię, tym będzie lepiej?:)
Akurat z kartą prezentową nie ma problemu, raczej zdążysz się pojawić, zanim się „przeterminuje”. Niestety mam dla Ciebie w tym przypadku złą wiadomość. Im dłużej zwlekasz tym kolejka książek dłuższa, a decyzja trudniejsza. ;)
Mnie też tych bohaterów szkoda, ale mam nadzieję, że w następnych tomach autor się odkuje. ;)
Szczerze? Nie przemawia do mnie ta historia. Wolę sięgnąć po coś innego jednak :)
To taka „męska powieść”, więc ma prawo się nie spodobać. ;)
Ja lubię takie „potłuczone” klimaty, więc dla mnie w sam raz. :)
Grunt, że Tobie się podoba ^_^ Innym nie musi :)
Dla mnie prochowi oprócz systemu magii nie są specjalnie oryginalni, ale to jest naprawdę fajna seria ze świetnie poprowadzoną akcją i po prostu lubię to :D Bohaterowie potrafili mnie drażnić swoim zachowaniem, ale na zasadzie, że czasem nie podobały mi się ich decyzje. Za to wydaje mi się, że McClellan nie ułatwia im życia i ciągle rzuca im kłody pod nogi i to mi się bardzo podoba. :)
Ci bohaterowie rozwijają się w dalszych tomach, ale wciąż najlepiej rozwiniętą postacią zostaje Tamas. On też się rozwija jeszcze bardziej. Taniel… nooo.. ma skłonności do użalania się nad sobą. :D Chyba w drugim tomie wątek „zdradziła mnie” zostaje rozwinięty. :)
No właśnie z tą oryginalnością to o ten system magii mi chodzi. :)
Jeżeli chodzi o bohaterów, jeżeli drażnią mnie ich decyzje i się z nimi nie zgadzam bo zrobiłabym inaczej, to w większości książka mi podejdzie, bo wzbudza emocje. Zaś to, że autor doświadcza swoich „milusińskich”, to bardzo dobrze. ;) Życie to nie bajeczka, a samo „wciąganie prochu” nie gwarantuje życia usłanego różyczkami. :P
Zgadzam się i dlatego bardzo mi się to podoba. :) Mam nadzieję, że kolejne tomy podejdą Ci lepiej. :) Mnie się najbardziej podobał drugi.
Drugi powiadasz? Czyżby „Prochowych…” nie dopadła klątwa drugiego tomu?
W mojej opinii nie. :) W pierwszym tomie wkręciłam się dopiero pod koniec, a drugi tom doprawił. :) Ale zobaczymy jak Ty to odbierzesz. :)
Muszę przyznać, że jestem zaintrygowana bo to zazwyczaj ta „dwójeczka” jest „najsłabszym ogniwem”. Więc już nie mogę się doczekać złamania tej „żelaznej zasady”.
Masz Ci los, chciałem sobie ją dodać do chciejek a tu znowu kolejna pozycja, którą już tam mam… A dopiero zauważyłem, że tłumaczyła ją Dominika Repeczko – lubię jej przekłady, jak na razie wszystkie książki, które przeczytałem miały niesamowity styl. :D Idealny do fantastyki – pozwalał uruchomić wyobraźnię.
Pewnie Kirmia Cię wcześniej zbałamuciła. ;)
Co do stylu tłumaczki, to mogę się podpisać pod Twoimi słowami. :)
Niestety nie pamiętam kto i kiedy ale wcale bym się nie zdziwił jakby to był Kamil albo Łukasz – bo większość fantastyki przewala się przez ich blogi, więc często na dzień dobry widzę wszystko właśnie u nich. :D Zwłaszcza, jeśli jest to fantastyka od MAGa, to jest praktycznie pewne, że u nich będzie. :P
Hmm… A może by tak zacząć czytać książki nie konkretnych autorów, ale przetłumaczone przez konkretne osoby…
Tak, u Łukasza Mag-a Ci dostatek. :D
Jeżeli chodzi zaś o tłumaczy, to jest to całkiem dobry pomysł. Bo tłumacz czasem „czyni cuda”, a czasem potrafi dobrze zniechęcić do książki i autora.