Wieża milczenia Remigiusza Mroza – bo kiedyś musiał nastąpić debiut.
Ostatnio mam dość duży problem z realizacją moich czytelniczych planów od Remigiusza Mroza. Łypię wciąż chciwym okiem na Parabellum, ale z drugiej strony nie chcę rozpoczynać i przerywać tej serii, gdy pojawia się kontynuacja innej (tym razem wina spada na ramiona Forsta i Deniwelacji ;)). Tak więc znowu rozpoczęłam poszukiwanie singla. ;) No i w mojej głowie urodziła się myśl, że przecież wciąż nie czytałam debiutanckiej książki autora pod tytułem Wieża milczenia. Więc czas nadrobić zaległości i sprawdzić ten:
Polski kryminał w amerykańskim stylu!
Przenieśmy się za ocean. Tam w małym miasteczku Lansing w stanie Michigan koło własnego domu zostaje zamordowana młoda kobieta. Śledztwo w tej sprawie prowadzi detektyw Evelyn Thomsen, do której w dość skomplikowanych i dziwacznych okolicznościach dołącza partner zamordowanej były wykładowca Yale, Scott Winton. Szybko okazuje się, iż morderstwo w Lansing to dopiero początek zabawy z nieuchwytnym i niepozostawiającym śladów seryjnym mordercą. W tej beznadziejnej sytuacji Scott wpada jednak na pewien trop, który niestety prowadzi poza granice kraju.
Co mogę powiedzieć o debiucie Remigiusza Mroza? Ujmę może to kolokwialnie, ale inne sformułowanie w tej chwili nie przychodzi mi do głowy.
Tak dobrze żarło i zdechło.
Początek książki bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Seryjny zabójca niepozostawiający śladów i samozwańczy, błyskotliwy wykładowca Yale (z tym specyficznym, ironicznym poczuciem humoru, które osobiście bardzo lubię), próbujący niejako “wejść“ w głowę mordercy i rozwikłać zagadkę śmierci jego dziewczyny. Akcja nabiera tempa, kolejne morderstwo, zamach, oskarżenie, ucieczka… Po tych wszystkich emocjach nagle jakby ktoś “spuścił powietrze“ i rozpoczyna się szeroko pojęte kombinowanie. Zaczyna być tak nierealnie, że aż wręcz żałośnie. Do końca książki nie pozostało mi nic, tylko przecierać oczy ze zdziwienia.
Jednak jak na debiut Wieża milczenia w moich odczuciu spełniła swoje zadanie. Pokazała, że autor ma duży potencjał, o ile oczywiście na siłę nie stara się nadać historii jakiegoś głębokiego znaczenia. ;) Myślę, iż mimo że książka z pewnością jest jedną z najsłabszych w repertuarze autora to jednak warto po nią sięgnąć i samemu przekonać się o drzemiących możliwościach autora.
Ja szczerze nie czytałam jeszcze niczego pana Mroza. Niby chcę ale jakoś mnie nie woła do siebie żadna jego książka. Nie wiem od której zacząć, może właśnie od tej pierwszej? Recenzja zachęcająca :)
Serdeczności, zapraszam do siebie :)
Nie ma co czytać na siłę. :) Ja natomiast jak miałabym polecić, to tak jak pisałam wyżej. Na chwilę obecną moim faworytem są “Turkusowe szale”. :)
Akurat Wieży… nie czytałam, ale z kombinowaniem to Remigiusz czasami tak właśnie szaleje. Skojarzyło mi się od razu z “CHórem zapomnianych głosów” – do pewnego momentu świetnie, a potem za dużo wszystkiego się pojawiło i ostatecznie całośc wypada nieco słabiej niż można było oczekiwać.
PS. Wdarła Ci się mała literówka w przedostatnim akapicie i z “akcji” zrobiła się “akacja” :)
Mam czasem wrażenie, że Remigiusz Mróz za dużo chce na raz i za szybko. No i właśnie potem takie kombinatorskie kwiatki mamy okazję czytać. ;)
P.S. Dziękuję, poprawione. :)
Czytałam “Wieżę milczenia” już jakiś czas temu. Oczywiście byłam już po tych wszystkich Chyłkach, Zordonach i innych Forstach ale pierwsze skojarzenie jakie mi przychodzi na myśl to: przeurocza – w takim stylu typowo amerykańskim czyli dużo wszystkiego, pościgi i szczerze, jakby nakręcili z tej książki film to pewnie wyszłoby coś w deseń ‘od zera do bohatera’!
Było amerykańsko, było efektownie, ale też jak dla mnie było za mocno przekombinowane.
“Tak dobrze żarło i zdechło” haha, genialne xD
Mroza czytałam tylko jedną książkę, Ekspozycje, i nieszczególnie mi się podobało :)
“Ekspozycja” raczej nie jest takim średnim tworem. Jak mogę Ci polecić coś tego autora, to będą to “Turkusowe szale”. Jak na chwilę obecną, to chyba najlepsza książka tego autora jaką miałam okazję czytać.