Trochę wspominek – czyli książki mojego dzieciństwa :)
Wszyscy zachwalają Harrego Pottera i odnoszą się do tego, jak wspaniały miał wpływ na poprawę czytelnictwa u dzieci i młodzieży. Co jednak mają powiedzieć te nieco ;) starsze dzieci, które w momencie rozpoczęcia “potteromanii” miały swój początek czytelniczego świata dawno za sobą? Książki mojego dzieciństwa
Zebrałam się w sobie i postanowiłam odświeżyć w meandrach mojej pamięci, te książki które obudziły we mnie chęć i radość czytania.
No i się zaczęło. ;) Chciałam wytypować pięć absolutnie wyjątkowych dla mnie książek, które rozbudziły we mnie chęć czytania. Psikus polegał jednak na tym, że po niecałych dziesięciu minutach, miałam już listę ponad trzydziestu tytułów. Ciężki orzech do zgryzienia. ;)
Muszę przyznać jednak, że te całe wspominki wywołały szeroki uśmiech na mojej twarzy. Bo nawet teraz pamiętam, jakim szczęściem był dla mnie dzień, gdy mama zapisała mnie do Biblioteki Miejskiej. Było to w pierwszej klasie Szkoły Podstawowej. Ponieważ wyglądałam bardziej jak “pchła szachrajka” niż dziecię z podstawówki to wzbudzałam ogólne zainteresowanie wszystkich wokół. Ja jednak z dumą przeglądałam półki z książkami i słuchałam rad Pań Bibliotekarek. To one na przemian z mamą doradzały i czasem podszeptywały co nieco o nowych nieznanych tytułach. Duży ukłon w ich stronę i wielkie dziękuję. :)
Wracając jednak do tematu. Po burzliwej walce wewnętrznej wybrałam dziesięć książek, dzięki którym pokochałam czytanie. :)
A jakie są książki Waszego dzieciństwa? :)
Ania najlepsza <3 przeczytałam wszystkie części w dzieciństwie . Ale od jakiegoś czasu myślę by znów wejść do świata Ani, tęsknię za nią…
Ja do świata rudej Anki wkraczam często, bo uwielbiam. :D
Więc czytaj jak tęsknisz… :D
Moje ulubione książki z dzieciństwa to m.in “Dzieci z Bullerbyn”, “Szatan z siódmej klasy” i oczywiście wszystkie serie “Przygód Mikołajka” :D Te lektury mogłam czytać na okrągło
Ja też bardzo lubiłam Mikołajka, choć chyba nie tak bardzo jak Harrego z ekipą. :)
Jakoś nigdy nie zapałałam wielkim uczuciem do Mikołajka .;) Tych całych “Nowych przygód Mikołajka” nawet nie przeczytałam.
Jak czytałem Mikołajka to wydawał mi się strasznie mdły. Miłością do niego nie zapałałem.
Trochę bliżej mi do Harrego niż do tego co powyżej.
Owszem “Akademia Pana Kleksa” wymiatała, ale większość lektur szkolnych w moim odczuciu była skierowana do dziewczyn, a nie do chłopaków.
No, ale żeby nie było – to jeszcze pamiętam jedną książkę z dzieciństwa – “Jak Wojtek został strażakiem”.
Jak każdy chłopak z klasy – chciałem pójść wtedy w ślady Wojtka. :D To była świetna książka dla każdego chłopaka.
Jakoś nigdy nie odczuwałam tego w ten sposób, że lektury szkolne były nakierowane bardziej na… W mojej opinii w każdej z nich było coś dla jednej i drugiej strony.
No może trochę przesadziłem, ale dla mnie czytanie “Ani z Zielonego Wzgórza” jako lektury było dramatem osobistym, a dziewczyny się tym zachwycały. Tak samo było z “Pipi”, “Kopciuszkiem”, “Królewną”, “Karolcią”… Takich typowo “męskich” lektur szkolnych było zaś niewiele. A w końcu sam nie wiem, może po prostu się czepiam :)
Wiesz, dla dziewczyn pewnie dramatem osobistym było czytanie „Jak Wojtek został strażakiem”. ;) Więc to chyba jednak klasyczne czepianie. :)
Przejrzałaś mnie ;)
Zawsze do usług ;) :)
Ja muszę powiedzieć, jestem wychowana już na Harrym Potterze. Jakoś książki wcześniejsze mnie nie zachwyciły na tyle, że chciałabym czytać dalej. Wstyd się przyznać, z tych 10 pozycji, które tu przedstawiłaś to nawet niektórych już nie kojarzę jak np. “Porwanie Baltazaa Gąbki” – chyba troche mi wstyd.
No to duży plus dla Harrego za przywrócenie Ci czytelniczego ducha :D
Co się tyczy Pana Baltazara Gąbki – może miałaś okazję oglądać jego przygody w telewizji? Kreskówka cóż prawda z lat 70-tych, ale z tego co kojarzę gościła dość często na szklanym ekranie.
Nie mogę powiedzieć za dużo o tym czytelniczym duchu, bo nadal nie czytam za wiele. Jedna – góra dwie książki w miesiącu.
Co do Baltazara Gąbki – mama coś o nim wspominała, ale ja chyba nie miałam jednak okazji ani o nim poczytać, ani go oglądać.
Dla każdego liczba książek przeczytanych w miesiącu oznacza co innego i nie można tego porównywać.
Mnie jest obecnie dość łatwo, bo czytam w tramwaju do pracy, to są prawie dwie godziny dziennie na czytanie i w domu też mogę sobie pozwolić na podczytywanie tu i tam. ;)
Jak pracowałam na innym stanowisku, gdzie pół dnia siedziałam w samochodzie i wracałam z pracy koło 17:00 – 18:00 i po przyjściu do domu musiałam jeszcze usiąść do komputera, przygotować jakiś raport, odpowiedzieć na maile – to przeczytanie dwóch książek miesięcznie było dla mnie nie lada wyczynem.
Więc nie traktuj siebie tak surowo. :) Ciesz się każdą przeczytaną książką, a nie ilością, jakie pojawiają się na Twoim czytelniczym koncie. ;)
Ja po prostu wiem, że mogłabym czytać więcej, ale mam lenia. Dlatego jestem sama na siebie zła. :(