Ostatnio w Bratysławie upały dają się we znaki każdemu. Temperatura w dzień przekracza 38ºC, a w nocy wcale nie jest lepiej. Gdy właśnie rozważałam czy umieścić swój “kuper” w wannie w zimnej wodzie, czy od razu pakować się do lodówki, mój wzrok padł na biblioteczkę i trochę się rozmarzyłam ;)
Pan Lodowego Ogrodu a Grzędowicza.
Jak sobie przypomnę o tej powieści to, aż ciary po plecach przechodzą i nie dziwię się, że została ona obsypana tyloma literackimi nagrodami (nagroda im. Janusza A. Zajdla, Śląkfa, Nautilus i Sfinks).
Ale do rzeczy ;) Głównym bohaterem Pana Lodowego Ogrodu jest świetnie wyszkolony komandos (taki Rambo to mógłby mu ewentualnie sznurówki u butów wiązać ;)) o pochodzeniu polsko-fińsko-chorwackim Vuko Drakkainen, który wyrusza na oddaloną o wiele lat świetlnych planetę Midgaard. Jego zadaniem jest ewakuacja naukowców ze stacji badawczej i posprzątanie ewentualnego “syfu”, który po nich pozostał. Żeby się za bardzo “nie wyróżniał w tłumie” – zmieniono jego wygląd zewnętrzny i dostał w gratisie biotyczny dopalacz – Cyfral. Jakby nie patrzeć w teorii Vuko jest przygotowany na wszystko, ale po zderzeniu się z rzeczywistością okazuje się, że tak jakby nie do końca. Na planecie Midgaard bowiem znane nam prawa fizyki i natury nie obowiązują, a nadprzyrodzone siły – czy jak tam kto woli magia – potrafią nieźle namieszać.
Żeby się za dużo nie rozpisywać… Wspomnę tylko, iż Pana Lodowego Ogrodu to świetne mroczne fantasy z naleciałościami science-fiction. W którym wykreowany przez Grzędowicza świat po prostu powala z nóg, a postacie potrafią wzbudzać naprawdę silne emocje. Sam świat jest świetnie skomponowany, a jego poszczególne elementy idealnie ze sobą współgrają. Jeżeli dorzucimy do tego ten inteligentny ironiczny humor… :) Czegóż można chcieć więcej.
Powiem (acz może napiszę) krótko Pana Lodowego Ogrodu po prostu trzeba przeczytać.