Ludowe podania, słowiańska mitologia i Stara Słaboniowa i Spiekładuchy Joanny Łańcuckiej.
Do tej książki zabierałam się jak ta przysłowiowa sójka, co to się wybiera za morze. ;) Niby chciałam, niby planowałam, a ciągle coś innego wskakiwało na stosik. Ale w końcu nadszedł czas też i na Starą Słaboniową, a ja mogłam nacieszyć moją słowiańską duszyczkę klimatem, w którym rzeczywistość miesza się z ludowymi wierzeniami — i wreszcie poznać Teofilę, co to zna wszelkie diabelskie sztuczki i potrafi postawić do pionu nawet samego czorta. ;)
Ludzie i duchy.
Zimny, wschodni wiatr niesie ze sobą smród siarki, w głębi lasu świecą czyjeś czujne oczy, dziecko o twarzy starca sprowadza na bagna niewinne dziewczęta, a zrodzony z ludzkiego występku Strzygoń wychodzi na krwawy żer.
Tylko stara Słaboniowa zna wszelkie diabelskie sztuczki i potrafi zaradzić nie tylko na nadprzyrodzone, ale również na zwykłe, ludzkie kłopoty.
Nudne, wiejskie życie. ;)
Jestem zachwycona!
Stara Słaboniowa i Spiekładuchy to książka, którą się nie tyle słucha, co chłonie wszystkimi zmysłami. Z każdym słowem, które w interpretacji Joanny Jeżewskiej brzmi jak zaklęcie, miałam wrażenie, że siedzę w ciepłej izbie pachnącej ziołami i dymem z pieca, a obok mnie – sama Słaboniowa. Popijam herbatkę, ogień w kominku trzaska, a ona właśnie opowiada, co tym razem nawywijały miejscowe demony i ludzie ze wsi (choć momentami trudno stwierdzić, które gorsze). ;)
Teofila, choć bywa zgryźliwa i ma swoje za uszami, to kobieta z charakterem. Nie potrzebuje miecza ani różdżki – wystarczy jej spojrzenie, kilka słów i szczypta suszonego ziela, żeby postawić do pionu ludzi, czorty i inne strzygi. To baba, co wie, że zło nie zawsze przychodzi z lasu – czasem rodzi się z ludzkiej zawiści, a diabeł potrafi się rozgościć nie tylko w sercu, ale i w kuchni, nawet jeśli nic się w niej nie przypali. ;)
Ogromnym plusem tej powieści jest język – prosty, miejscami przesiąknięty gwarą, a przy tym pełen ciepła i swojskiego rytmu. Brzmi jak rozmowa przy stole, pachnie ziemniakami z omastą i trafia prosto w serducho.
Dzięki temu Stara Słaboniowa i Spiekładuchy to nie tylko opowieść o demonach i czortach, ale też o ludziach – ich słabościach, lękach i tym, jak czasem sami potrafimy sprowadzić na siebie najgorsze. Trochę straszna, trochę ciepła, jak stara pierzyna – swojska, mądra i z duszą.
Polecam każdemu, kto nie boi się zajrzeć pod własną strzechę. A ja, do czorta, z przyjemnością wypiłabym z Teofilą herbatkę – najlepiej z czymś na wzmocnienie.


Świetna książka! Chętnie do niej wrócę w formie audiobooka. Dzięki za jej przypomnienie :)
Audiobook świetny – polecam bardzo :D