Na wojnie nie ma niewinnych, czyli finał heksalogii o Dorze Wilk Anety Jadowskiej.
Demon w głowie, rodzinne dramy i piekielne przepychanki nie zdołały wybić z rytmu (ani odebrać jej ani grama blasku i chwały ) naszej rodzimej Mary Sue – Dory. Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po szósty, ostatni tom cyklu Anety Jadowskiej – Na wojnie nie ma niewinnych – żeby przypomnieć sobie, jak panna Wilk i jej urocze stadko poradziło sobie w wielkim finale serii.
Czasami wojna jest jedynym rozwiązaniem…
Echa zbrodniczej magii z czasów II W.Ś., nielegalne walki zmiennych, wilcza wojna terytorialna, elfy, zdrady i rozgrywki w Starszyźnie… Co jeszcze spadnie na głowę Dory Wilk?
I jakim cudem jej największym sojusznikiem jest akurat Roman?
Roman!
W ostatnim odcinku Dora Wilk oczywiście nie mogła dostać taryfy ulgowej. Jadowska zrobiła to, co potrafi najlepiej – wrzuciła ją w sam środek totalnego chaosu, gdzie kłopoty mnożą się szybciej niż króliki, a demony (te realne i te w głowie) tylko czekają, żeby dorzucić swoje trzy grosze. Dora wciąż jest „wyjątkowa”, ale tym razem trochę mniej błyszczy i częściej się potyka. I muszę przyznać, że wyszło jej to na dobre.
Najwięcej frajdy miałam z tego, jak autorka pozamykała wątki starszyzny i całej politycznej przepychanki w Thornie. Roman dostał swoje pięć minut, Miron tradycyjnie zgubił się w fabule (i jak zwykle wyszło mu to uroczo), a w tle przewijały się postacie, którym aż chciałoby się dać więcej miejsca.
Oczywiście nie obyło się bez zgrzytów. Patos momentami wylewał się jak z telenoweli, a kilka wątków pobocznych skończyło się szybciej, niż zdążyłam się nimi przejąć. Ale akcja gnała do przodu, dialogi dalej dawały radę, a klimat Thornu wciąż robił swoje.
Podsumowując: Na wojnie nie ma niewinnych to może nie finał idealny, ale na pewno taki, który zamyka historię z hukiem. Trochę szkoda, że to już koniec, bo nawet ze wszystkimi swoimi „Mary Sue moments” Dora dalej potrafi sprawić, że się uśmiecham.


No Comment! Be the first one.