Smok i Geralt z Rivii, czyli Miecz przeznaczenia Andrzeja Sapkowskiego.
Ostatnie życzenie Andrzeja Sapkowskiego ponownie wprowadziło mnie w wiedźmiński klimat do tego stopnia, że nie mogłam się oprzeć i postanowiłam wypić kolejny kufelek piwa z Geraltem i Jaskrem. ;) Tym razem sięgam po Miecz przeznaczenia, żeby przypomnieć sobie, co się w tym odcinku nawywijało i po raz kolejny zanurzyć się w świat, gdzie potwory bywają bardziej ludzkie niż ludzie, a przeznaczenie zawsze znajdzie sposób, by dać o sobie znać.
Wyprawa na smoka.
To gatunek zagrożony wymarciem. Aczkolwiek w powszechnej opinii to gad najbardziej wredny. Na oszluzgi, widłogony i latawce kodeks polować przyzwala.
Ale na smoki – nie.
Wiedźmin Geralt przyłącza się jednak do zorganizowanej przez króla Niedamira wyprawy na smoka, który skrył się w jaskiniach Gór Pustulskich. Na swej drodze spotyka trubadura Jaskra oraz – jakżeby inaczej – czarodziejkę Yennefer.
Wśród zaproszonych przez króla co sławniejszych smokobójców jest Eyck z Denesle, rycerz bez skazy i zmazy, Rębacze z Cinfrid i szóstka krasnoludów pod komendą Yarpena Zigrina. Motywacje są różne, ale cel jeden.
Smok nie ma szans.
Nikt nie uniknie swojego przeznaczenia.
Za każdym razem, gdy sięgam po Miecz przeznaczenia, przechodzą mnie ciary. Bo to właśnie tutaj Sapkowski przestaje tylko opowiadać o potworach, a zaczyna mówić o nas – ludziach, którzy potrafią być znacznie gorsi niż największe bestie. To wciąż fantasy, jasne, ale takie z krwi, błota i dymu po ognisku, gdzie nawet smok ma więcej honoru niż połowa królów.
Wyświetl ten post na Instagramie
Dlatego w tej książce najbardziej lubię momenty, gdy magia zderza się z codziennością. Kiedy syrena kłóci się z księciem o ogon, wiedźmin z czarodziejem o kobietę, a smok z ludźmi o zdrowy rozsądek. To nie bajka, tylko lustro – i czasem odbija się w nim więcej, niżby się chciało.
A mój ulubiony wiedźmin? No cóż, dalej ten sam sarkastyczny twardziel z ironicznym błyskiem w oku. Tyle że tym razem trochę bardziej zmęczony. Nie tylko światem, ale i sobą. Niby wciąż udaje łowcę potworów, ale coraz częściej brzmi jak filozof z mieczem, który ucieka przed przeznaczeniem, aż to dogania go z uśmiechem małej Ciri.
Pomijając Wieśka, jego humory, ucieczkę przed losem i to, że autor zgrabnie mówi o nas samych, uwielbiam w tej książce to, że humor, melancholia i błyskotliwe dialogi mieszają się jak w najlepszym eliksirze. Czasem trzeba przeczytać zdanie dwa razy, ale każda strona ma ten charakterystyczny smak – cierpki, mocny i niepodrabialny.
I może właśnie dlatego, mimo upływu lat, Miecz przeznaczenia wciąż smakuje jak dobrze doprawione wino – mocne, gorzkawe, ale takie, że po ostatnim łyku od razu chce się sięgnąć po więcej.


No Comment! Be the first one.