Złodziej dusz, czyli ja i Dora Wilk Anety Jadowskiej znowu razem. ;)
Z Dorą Wilk miałam przyjemność zapoznać się już dawno temu, choć – nie ma co ukrywać – w dość chaotycznej kolejności, czyli takiej, w jakiej udało mi się wyżebrać książki od znajomych. Po latach postanowiłam jednak nadać tej znajomości nieco więcej elegancji, umieścić całą serię na swojej półce i przeżyć wszystko od pierwszego odcinka pod tytułem Złodziej dusz.
Thorn.
W Thornie giną istoty nadprzyrodzone i to Dora ma znaleźć sprawcę. W Toruniu dyskretne korzystanie z magii w trakcie śledztwa odbija jej się solidną czkawką. Na szczęście nie jest z tym wszystkim sama – wspiera ją Miron, wnuk Lucyfera.
Wiedźma w typie Mary Sue. ;)
Tak jak się spodziewałam (i jak jeszcze mgliście pamiętałam), Złodziej dusz Anety Jadowskiej czyta się lekko, łatwo i przyjemnie – choć bez większych fajerwerków.
Dora Wilk, czyli nasza gliniara-wiedźma, ma swoje plusy – jest wygadana, diabelnie pewna siebie i wręcz emanuje aurą własnej zajebistości. Inteligentna, seksowna, potężna, a do tego wszyscy faceci w jej otoczeniu patrzą na nią jak na ostatni kawałek pizzy na domówce. Taka Mary Sue na dopalaczach. Fajna? Tak. Męcząca? Też tak.
Fabuła to całkiem niezły kryminał z domieszką urban fantasy, osadzony jednocześnie w „naszym” Toruniu i jego magicznym odpowiedniku – Thornie. Pomysł ciekawy, akcja w miarę dynamiczna, choć niektóre opisy można by odrobinę skrócić.
Dodatkowo mamy tu całkiem sporo flirtów i niewinnych podtekstów – w stylu „grzeczny niegrzeczny” – czyli nic, co by wywołało rumieńce u cioci na imieninach, ale wystarczająco, by nadać historii lekko pikantnego klimatu.
Podsumowując: książka spełniła swoje zadanie – oderwała mnie na chwilę od rzeczywistości i zapewniła solidną dawkę rozrywki. Bez zachwytów, ale też bez rozczarowań.
Polecam do czytania na lekko!
No Comment! Be the first one.