Sztejer wraca do domu, czyli Robert Foryś i Sztejer. Kroniki Torunium.
Choć polubiłam tego ironicznego gościa, który „zabija dla srebra i po to, by przeżyć”, to jednak w Sztejer. Gdzie miecze poniosą mnie nie zachwycił. Niemniej jednak sama książka pod kątem rozrywkowym wypadła dobrze, dlatego postanowiłam kontynuować przygodę z Vincentem z czwartej odsłonie cyklu Roberta Forysia pod tytułem Sztejer. Kroniki Torunium.
Quelen i Sztejer.
Nazywam się Vincent Sztejer. Wracam do domu, by zrobić porządek.
Vincent wraca do formy.
Robert Foryś w Sztejer. Kroniki Torunium wraca z Vincentem „na właściwe tory” – czyli tam, gdzie trup ściele się gęsto, humor jest czarniejszy niż smoła, a moralność to raczej opcjonalny dodatek.
Mój ulubiony, zmęczony życiem twardziel jest starszy, bardziej wredny i jeszcze lepiej uzbrojony. Do tego, jak zawsze pakuje się w kabałę, z której nikt normalny nie chciałby wyjść żywy – ale on, z uśmiechem na twarzy, nawet nie zamierza przepraszać za to, że wciąż chodzi po tym parszywym świecie.
Fabuła się odrobinę „rozkrzaczyła”. Dzięki czemu mogłam obserwować Vincenta, który „z utęsknieniem” wraca w rodzinne strony. A także miałam okazję poznać Żmijkę – tropicielkę wiedźm, która prowadzi zagmatwane śledztwo i również jest ekspertką od pakowania się we wszelkiej maści kłopoty.
Świat po zagładzie, jak zawsze u Forysia opisany jest fenomenalnie – brudny, brutalny i pełen mutantów, czyli taki, w którym nie chciałabym spędzić ani minuty. Zaś czarny humor i cięty język bohaterów to jest dokładnie to, „co tygryski lubią najbardziej”.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby autor nie zapomniał o trzymaniu jakiegoś sensownego tempa. Bo choć klimat wylewa się z każdej strony, to momentami akcja rozjeżdża się jak budżetowy horror klasy B.
Mimo tego, Sztejer znów jest tym Sztejerem – wkurza mnie na maksa, ale gdzieś tam w głębi serducha i tak go lubię.
Polecam i czekam na więcej!
No Comment! Be the first one.