Sknocony kryminał, czyli Stanisław Lem z dreszczykiem.
Uwielbiam wszystkie możliwe „twory” Stanisława Lema – te dokończone, niedokończone, a nawet te „sknocone”. ;) Dlatego z ogromną ciekawością sięgnęłam po Sknocony kryminał, który, muszę przyznać, wcale nie wydał mi się taki sknocony. ;)
Prywatna klinika i spadek.
Jednak gdy detektyw zjawia się w miejscu spotkania, znajduje zleceniodawcę w jego samochodzie – martwego. Staje się to wstępem do całej serii emocjonujących wydarzeń: detektyw próbuje rozwikłać zagadkę śmierci Maystersa, bogatego przyjaciela zleceniodawcy, który zmarł w prywatnej klinice, zostawiając spadek pewnej fundacji.
Dreszczyk z nutką humoru.
Sknocony kryminał Stanisława Lema poprzypomina mi niedokończone danie podane przez mistrza kuchni – niby czegoś brakuje, niby niepełne, a jednak w smaku wyborne.
Gdyż już od początku, gdy autor wymienił „osoby dramatu” i… przedmioty, sprawił, że wręcz z uśmiechem i werwą postanowiłam wejść w całą historię. Szczególnie, iż uwielbiam klimat noir, a detektyw Cavish i tajemnicza śmierć zleceniodawcy, wydały mi się nadzwyczaj intrygujące.
Choć Lem tym razem trzyma się ziemi, fabuła wydała mi się wyśmienita, a humor rekompensował każde „potknięcie”. ;)
A co z zakończeniem? Niedokończone, fakt, ale dla mnie to bardziej otwarta furtka, przez którą mogłam popuścić wodze fantazji i sama sobie dopisać satysfakcjonujący mnie finał.
Podsumowując. Sknocony kryminał to czysta frajda i dowód, że Lem świetnie odnajduje się także w kryminalnym wydaniu. Chciałabym więcej takich literackich „eksperymentów”!
Polecam!
W takiej wersji jeszcze Lema nie czytałam, a widzę, że warto sprawdzić :)
No to może czas najwyższy Lema i w takiej formie „wypróbować”. ;)