Nim wstanie dzień, czyli podbój gwiazd według Vladimira Wolffa.
Międzygalaktyczna podróż w poszukiwaniu nowej, dziewiczej planety do zasiedlenia – to temat, który mogłabym eksplorować godzinami. Z tego powodu z ogromnym zainteresowaniem sięgnęłam po najnowszą powieść Vladimira Wolffa, Nim wstanie dzień, aby zobaczyć, jak autor wyobraża sobie podbój gwiazd.
Witajcie na Epsilonie 1158.
O innym życiu marzyłem i ja. Bo co może czekać weterana pracującego w restrukturyzującej się fabryce? Człowieka, który jest sam i mieszka w brudnej, biednej dzielnicy? Każda zmiana, która niesie nadzieję, jest szansą. Przyjąłem zatem ofertę i nie czytałem zapisów małym druczkiem. A teraz jestem tutaj. I próbuję przetrwać…
Votanie i Cruxanie.
Początek książki powiedziałabym, że jest dość ospały i, prawdę mówiąc, nie pokazuje głównego bohatera w najlepszym świetle. Taka trochę z niego buła, której źle, ale nic z tym nie robi, bo po co.
Na szczęście ten obraz Alana Tarnowskiego szybko się zmienia, gdy przyjmuje on dość enigmatyczną propozycję pracy, którą okazuje się tajna, dosłownie nieziemska przygoda.
O ile jeszcze na Ziemi, wciąż nie dzieje się zbyt wiele. Wręcz powiedziałabym, że jest sztampowo. To już po wylądowaniu na Epsilonie powieść zaczęła dla mnie „żyć”.
Pierwsza eksploracja planety pokazała, że wszystkie te bajeczki o krainie „mlekiem i miodem płynącej”, można sobie między „wersy” włożyć. Gdyż pięknie i kusząco wyglądająca fauna oraz flora niekoniecznie musi być przyjacielem człowieka. To zagrożenie jednak można jakoś przewidzieć i powiedzmy zneutralizować — ponosząc mniejsze bądź większe straty.
Gorzej ma się sprawa ze współtowarzyszami podróży. Trzeba utworzyć z grupą obcych ludzi pewną nić porozumienia i zaufania, a wiadomo, że każdy ma swoje „muchy w nosie”, a „jajogłowi” jak zawsze uważają, że mają szczególne prawa do decydowania o wszystkim.
Zaczyna się więc ciekawy „taniec”, w którym raczej działający, a mniej myślący Alan wypada całkiem dobrze. Eksploracja ciekawie wykreowanej planety i konfrontacja z jej „mieszkańcami” i nie tylko, jest ekscytująca, szczególnie iż militarne opisy walk robią dobrą robotę.
Jedynie, do czego mogłabym się przyczepić, to pozostali bohaterowie, którzy są jedynie rozmytym tłem dla Alana. Ciężko się z nimi zżyć, bo są po prostu nijacy, lub dostają zbyt mało „czasu antenowego” na zaistnienie. Mam nadzieję, że w kolejnym odcinku do charyzmatycznego protagonisty dołączy jeszcze ktoś, kogo będzie można nienawidzić, kochać lub po prosty będzie można mu kibicować. ;)
Reasumując. Jeżeli macie ochotę na ciekawą dystopijną powieść, która pozwoli Wam na podbicie nowej planety, to Nim wstanie dzień Vladimira Wolffa, powinna Wam się spodobać. Ja sama czekam już na kontynuację przygód Alana na Epsilonie 1158.
Polecam!
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:
|
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję:
|
No Comment! Be the first one.