Prowincjonalna polska wieś i wilkołak, czyli Legenda ludowa Karoliny Derkacz.
Przed sięgnięciem po powieść Karoliny Derkacz Legenda ludowa, czytałam kilka pozytywnych recenzji, które traktowały o świetnym humorze i sporej dawce motywów słowiańskich. Więc gdy w mojej apce EmpikGo pojawił się audiobook czytany przez wyśmienitego Wojciecha Masiaka, postanowiłam sprawdzić, co się dzieje w Wisłowicach.
Witajcie w Wisłowicach.
Gdy pewnego dnia zadzwoni w domu państwa Sosnów, ich spokojne życie zmieni się nie do poznania…
Jedna z mieszkanek wsi zostaje znaleziona nieprzytomna, a obrażenia na jej ciele sugerują atak wilkołaka. Niedługo później napastnik uderza ponownie, a sołtys Wiktor Nałęcki, sceptyczny wobec ludowych wierzeń, postanawia zgłosić sprawę do miejskich organów ścigania. Ta decyzja wzbudza mieszane uczucia, miastowi nie cieszą się w Wisłowicach zaufaniem. Do rozwiązania sprawy Wilkołaka z Wisłowic przybywa ekscentryczny komisarz Radzkin. Szybko okazuje się, że obawy mieszkańców były uzasadnione. Rozpoczyna się polowanie na czarownice… dosłownie.
Parodia polskiej wsi.
Trochę mam mieszane uczucia po odsłuchaniu tej powieści.
Bo po pierwsze, jest ona niespójna. Niby mamy czasy współczesne, a ludzie we wsi pomykają na furmankach, w polu zamiast traktora używają konnego zaprzęgu, a telefonu (stacjonarnego!) boją się jak diabeł święconej wody. Przyznaję jednak, że już byłam gotowa „łyknąć” ten lekko średniowieczny „setup” polskiej wsi, ale gdy do akcji wkroczyła czarownica latająca na spalinowej miotle, to po prostu odpadłam.
Po drugie, humor w tej powieści miał się wręcz wylewać z hektolitrami, a ja jedynie (poza kilkoma sytuacjami) widziałam schematycznych wiejskich bohaterów, którzy drą między sobą koty, rozsiewają plotki i obrzucają się wyzwiskami. Szkoda, bo te przerysowane postacie mogły wnieść sporo ironii i czarnego humoru do fabuły, o ile by się ona „kleiła”, a gagi sytuacyjne nie były tendencyjne i powtarzalne (szczególnie te między Jadwigą Sosną i Obszczydupką — gdzie swoją drogą częstotliwość pojawiania się tego przezwiska w różnych formach przekroczyła wszystkie możliwe normy).
Po trzecie nie ogarnęłam, jak w tej powieści działa prawo. Z jednej strony bohaterowie wiedzą, że nie można włazić im do chałupy bez nakazu, ale z drugiej szeryf, który właśnie przybył do wioski w jakimś konkretnym celu, leje na niego ciepłym moczem i poluje na czarownice, zastrasza ludzi oraz wlepia mandaty za jazdę na rowerze.
Po czwarte gdzieś tam w opisach pojawiło się coś o słowiańskich wierzeniach, a na przestrzeni całej powieści pojawił się tylko wilkołak i no może jeszcze Zielarka, która tam pichci różne mikstury.
Jak już wspomniałam o wilkołaku, to jedyne co mi się ciśnie na usta to WTF!
Dalej nad powieścią znęcać się nie będę, bo nie ma sensu. Jest ona po prostu rozczarowująca i nijaka, dlatego też Wisłowice są dla mnie „tematem” zamkniętym i nie zamierzam do nich wracać.
Przepraszam, ale nie mogę nie podrzucić… https://www.youtube.com/watch?v=tX2bX3kXgxE
Kiepska książka, ale dobra muza. ;)