Droga stali i nadziei Dmitrij Manasypow, czyli wkraczam do świata Uniwersum Metro 2033 po raz trzydziesty pierwszy.
Planowałam przeczytać Drogę stali i nadziei Dmitrija Manasypowa mniej więcej pod koniec lutego/początkiem marca 2022 roku. Przygotowałam sobie foteczki i kilka dni po tych wydarzeniach, zastała mnie brutalna rzeczywistość. Rzeczywistość, która powodowała, iż nie w smak było mi czytanie rosyjskiego autora, gdy jego państwo brutalnie napada na naszego sąsiada. Książka więc wróciła na półkę i dopiero teraz, prawie po roku zdecydowałam się po nią sięgnąć i możliwe, że tym samym zakończyć moją przygodę z Uniwersum Metro 2033 (nie odnalazłam żadnej informacji o kontynuacji serii, więc zakładam, iż powieść Mansypowa jest jej „ostatnim tchnieniem”).
Szablozęb i Azmat.
Kilometry wędrówki przez półmartwy świat, podróży wiodącej do miasta pozbawionego radości. Każdy z wędrowców ma swój cel, każdy swoją drogę. Od tego, jak nią podąży, zależy to, jaka się ona stanie. Jednak w świecie pełnym krwi i nienawiści nie da się przejść swojej drogi i się przy tym nie zbrukać. I droga zmienia każdego – zostawia blizny na ciele i szramy na duszy.
Trudno nie złamać się pod naporem okoliczności, nie ugiąć się pod ostrymi smagnięciami losu. Ale dopiero gdy człowiek przejdzie pomyślnie próby tułaczki, może zrozumieć, kim jest i z jakiego powodu się tutaj znalazł. Bez względu na to, jakie pojawią się w podróży przeszkody, powinien je pokonać z honorem. I możliwe, że wtedy na końcu drogi stali ukaże mu się drżący miraż nadziei.
Topornie i nudno.
Myślałam, że po prawie trzy letniej przerwie powrót do Uniwersum będzie czymś fascynującym, a niestety okazał się kompletną klapą.
Gdyż książka Manasypow nie dość, że nie wnosi nic nowego do świata, no może poza przeniesieniem akcji daleko poza granice Moskwy, ale w sumie, to też już było. To jeszcze powiela motywy, które wałkowane były w poprzednich odcinkach.
Znowu mamy odradzających się komunistów i kolejną frakcję Zakonu Odrodzenia. Brakuje natomiast polotu, świeżości, dobrze wykreowanych bohaterów i spektakularnych walk z mutantami.
Tak, choćbyście na uszach stawali, to niestety w tej książce nowe, postkapitalistyczne stworki nie są w centrum uwagi, ot tam sobie ktoś do nich strzelił i po kłopocie. Przez co, akcja skupia się na człowieku, który w sumie jak na warunki po apokalipsie, żyje sobie całkiem znośnie i ma pod dostatkiem surowców oraz amunicji.
Jakby tych niedoróbek z mutantami było mało, to jeszcze przeskoki między poszczególnymi oddziałami i retrospekcje, całkowicie zabijały radość czytania. Bo momentami nie miałam pojęcia, gdzie jestem i kiedy nastąpiła zmiana.
Jedynym pozytywnym akcentem w tej książce był „kotecek” Szablozęb i może właśnie tym optymistycznym akcentem zakończę pastwienie się nad Drogą stali i nadziei Dmitrija Manasypowa. Gdyż jeszcze jestem gotowa sobie przypomnieć dramatyczne dialogi i to, że autor umiłował sobie podkreślanie, jak to jego bohaterowie na każdym kroku smarkają i plują. Normalnie jakby chciał stworzyć nowy, ważny wątek całej historii.
Czytałam tylko kilka książek z tego uniwersum i chyba nigdy nie zdecyduję się na całość. Pomysł był fajny na początku, teraz już mi się trochę taka tematyka przejadła, mimo że bardzo lubię postapo.
Dlatego pewnie projekt (przynajmniej w PL) nie jest kontynuowany, bo worek z pomysłami się po prostu wyczerpał, a teraz to już mamy same “odgrzewane kotlety”.