Kociołek i jego drużyna do zadań specjalnych przestawiają Nie ma tego Złego Marcina Mortki.
Mówi się, że Przed wyruszeniem w drogę… Trzeba rozwiesić pierzynę! Ponieważ ta już porządnie się wywietrzyła, więc mogę wraz z Kociołkiem i jego wierną, pełną humoru ekipą wyruszyć ku przygodzie. Gdzie podobno Nie ma tego Złego. Relację z wyprawy spisał Marcin Mortka. ;)
Zlecenie.
Inni utrzymują, że Złe to wszyscy, których Dolina wygnała, w tym magowie. Mieszkają w górach i hodują w sobie nienawiść, aż nie mogą jej znieść – wtedy sięgają po oręż i ruszają do ataku.
Są też tacy, co twierdzą, że Złe to moc. I że to ona zmienia ludzi w bestie.
Edmund zwany Kociołkiem, niegdyś żołnierz w armii księcia Stefana, dziś spełniony mąż i ojciec, a do tego karczmarz słynny na całe Wichrowiny, wdepnął w bagno, które podejrzanie zalatuje Złem. Razem ze swą drużyną do zadań specjalnych – socjopatycznym elfem, goblinem zwiadowcą, pełnym tajemnic guślarzem, charakternym krasnoludem i jednym z ostatnich prawdziwych rycerzy Doli – otrzymał zlecenie, które okazało się czymś więcej niż zwykłe dostarczanie przesyłek czy osłanianie karawan.
Karczemne bijatyki, dworskie spiski, nocne biesiadowanie, walka z potworami, a do tego kuchnia taka, że palce lizać!
Przekonaj się, co jeszcze czeka na Ciebie w Dolinie!
Początek i koniec, a co ze środkiem?
Książkę czytało się szybko, lekko i przyjemnie. Ten stan rzeczy zawdzięczam przede wszystkim ekipie Kociołka, która na każdej możliwej płaszczyźnie, jest po prostu niesamowita.
Ich charakterki, czarny humor i rozsiewana dookoła ironia z każdą linijką tekstu robiły mi dzień. Chłopaki są zgrane, znają się jak łyse konie i wiedzą, jak operować słowem, by wzajemnie sobie „dokopać”. Z drugiej strony, przy tym całym „jechaniu po rajtach”, wiedzą, że mogą na siebie liczyć w każdej, nawet najmniej standardowej sytuacji.
Ekipa absolutnie na piątkę z plusem. Trochę gorzej w mojej ocenie wypadła sama fabuła. Lekko skomplikowana i powoli odkrywana intryga była w porządku. Zaplanowanie całej kabały i piękne domknięcie wszystkich wątków w fazie końcowej również oceniam bardzo wysoko. Jednak przejście całej historii w kategoriach galop → kłus → galop powodowało, że po odłożeniu książki, trochę pokręciłam nosem.
Ten drobiażdżek nie zmienia jednak faktu, że podczas przygody z ekipą Kociołka bawiłam się fenomenalnie. Gdyż Nie ma tego Złego Marcina Mortki, jest fantasy pełną gębą, z dużą dawką humoru, sympatycznie wykreowanym światem i fajne wplecionymi motywami z innych znanych powieści.
Czytajcie więc i bawcie się dobrze! A ja sama już niebawem zapuszczę się z Kociołkiem i spółką do Głodnej Puszczy. ;)
No Comment! Be the first one.