Grzechy ojców, czyli Agnieszka Miela i druga odsłona cyklu Dzieci Starych Bogów.
Pierwsza odsłona trylogii Dzieci Starych Bogów Agnieszki Mieli mimo kilku niedociągnięć, kupiła mnie mrocznym klimatem i ciekawą fabułą. Dlatego postanowiłam kontynuować przygodę z Aine i Bertramem w drugiej odsłonie cyklu pod tytułem Grzechy ojców.
Kierunek Magiczne Pustkowie i pakt.
Las Śpiących ponownie przemówił. Złożone w nim niegdyś przysięgi nabrały nowej mocy i raz jeszcze wprowadziły chaos w życie potomków Starych Rodów. Jaka tajemnica łączy zwaśnione tuath Wartów i Arminów z Ziarnami Relenvel? Jaki czyn splamił na zawsze duszę Balora?
Wbrew temu, co o nich mówiono, Starzy Bogowie nie opuścili Kerhalory. Echa ich głosów wciąż pobrzmiewają wśród ludzi, splatając się z szeptami demonów, i sieją zwątpienie również w szeregach Karmazynowego Bractwa.
Aine, córka Lisa, musi zdecydować, komu zaufać, i ponieść konsekwencje swojego wyboru… O ile kiedykolwiek go miała. Co jeśli od początku była jedynie marionetką stworzoną przez kapryśną ciemność?
„Prawdziwa Aine Wart umarła, nim w ogóle miała szansę się urodzić” – tylko ten, który żyje wśród cieni, może wyjaśnić znaczenie tych słów.
Wartka akcja przeplatana przydługimi wtrąceniami.
Ciężko mi się do książki ustosunkować.
Gdyż jej dużą zaletą jest bez wątpienia pomysł na fabułę. Ten cały pakt zawarty przez Aine Wart nadaje jej sporej dozy niepewności. Każdy ruch bohaterów jest wielką niewiadomą, którą nakręcają wtrącający się w ludzkie sprawy bogowie.
Te wszystkie boskie intrygi spaja ze sobą fenomenalnie ciężki i mroczny klimat. Dzięki czemu czułam całą sobą, jak atmosfera ze strony na stronę się zagęszcza. Jak bohaterowie wręcz zatracają się w powstałym mroku, ale mimo wszelkich przeciwności i dziwności losu, prą po prosty przed siebie. I do tego ta dość dynamiczna akcja. No po prostu miodzio.
No i właśnie, niby miodzio, a jednak coś mi „nie klikło” w tej książce.
Dobrze, nie coś, ale zabijające prawdziwe tempo akcji, całkowicie zbyteczne wypełniacze. Przemyślenia Anie są „mielone” na kilkanaście sposobów i tylko niepotrzebnie dodają obojętności całej powieści. Te dywagacje niezdecydowanego dziewczątka gotowa byłabym jeszcze jakoś przeżyć, ale rozbijanie dialogów milionami szczegółów (ach te miodowe czy inne srebrzyste oczy) odnośnie wyglądu rozmówcy, rozłożyło mnie na łopatki.
Kilkakrotnie złapałam się na tym, że po tak rozwleczonym opisie musiałam wrócić do początkowej kwestii, żeby przypomnieć sobie, o czym to teraz „mówiliśmy”.
Wiem, że marudzę, ale absolutnie nie zniechęcajcie się do książki. Bo ja zawsze grymaszę na opisowe zapychacze, ale sama fabuła ma w sobie to coś. Dodatkowo czytając książkę czuć, że autorka jara się wszystkimi wierzeniami, legendami czy innymi baśniami. Są one fajne wplatane w fabułę i nadają jej niesamowitego smaczku.
Dlatego jeżeli nie boicie się kilku zbędnych stron, a macie ochotę na krwawą i klimatyczną wielowątkową powieść fantastyczną napędzaną odrobiną magii oraz bohaterami z krwi i kości, to Grzechy ojców Agnieszki Mieli są powieścią w sam raz dla Was.
Polecam i już sama nie mogę doczekać się ostatniego tomu tej trylogii.
Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję: Wydawnictwu Zysk i S-ka
No Comment! Be the first one.