Anne z Zielonych Szczytów Lucy Maud Montgomery, czyli moja ulubiona Anka w nowym tłumaczeniu.
Jeżeli mieliście okazję pobuszować trochę po tym blogu, czy innych związanych z nim „niePoważnych” mediach społecznościowych, to wiecie, że Anka z Zielonego Wzgórza jest jedną z moich ulubionych bohaterek. Dlatego strasznie podjarałam się na wieść, że Anna Bańkowska, polonistka ze specjalnością językoznawczą będzie tłumaczyć „moją Ankę”, tak jak tego autorka chciała (och to słowo „gable” i „e” w imieniu, które narobiło tyle zamieszania ;)). I nieważne było oczywiście to, że mam już swoją kopię rudej Anki na półce (notabene planują ją także nabyć po słowacku). Musiałam za wszelką cenę nabyć to najnowsze wydanie zatytułowane Anne z Zielonych Szczytów Lucy Maud Montgomery, które przeczytałam z wielką ekscytacją i wypiekami na twarzy. ;)
Anne i jej historia…
Historię rudej Anki, sieroty, która przez przypadek trafiła państwa Cuthbertów i całkowicie skradła ich serca — znają chyba wszyscy, więc nie będę jej tu po raz setny powielać. Skupię raczej się na radości czytania i moich osobistych odczuciach po przeczytaniu (choć raczej powinnam napisać pochłonięciu) książki. :D
It’s fabulous!
Nie przypuszczałam, że ruda Anka w nowym tłumaczeniu spowoduje u mnie tyle zachwytów i ekscytację zmianami, które poczyniła Anna Bańkowska.
Te, choć nieznaczne nadają nowego smaku i charakteru powieści. Przy czym samą Ankę, z jej wspaniale rozbuchaną fantazją doprawioną nutką krnąbrności pozostawiają bez zmian.
No dobrze, ale co poza “e” i zmianą Wzgórza na Szczyty się zmieniło?
Przede wszystkim tłumaczka pozostała przy oryginalnych imionach i nazwach geograficznych. Więc poza zmianą Ani na Anne trzeba się przygotować choćby na Marillę, Matthew, czy Rachel Lynde (ta oczywiście „zastępuje” słynną Małgorzatę Linde), co przez pierwszych 20-30 stron książki, dla wielokrotnego czytacza powieści z rudą Anką, może wydawać się takie niezwykłe, a nawet wręcz dziwne.
Kolejną rzeczą, która „robi różnicę” jest przyroda. Ta odzyskała swój „prawidłowy blask”. W poprzednich tłumaczeniach było wiele „swojskości”. Tłumaczki starały się „ponaciągać rzeczywistość” do znajomego, bliższego naszemu sercu otoczenia. W nowym tłumaczeniu możemy zaś delektować się prawdziwym krajobrazem Szczytów, w których zakochała się urocza, gadatliwa sierota.
I to by było w sumie na tyle. Magia powieści i klimat zostały zachowane. Anka pozostaje wciąż tą samą wychudzoną jedenastolatką z głową wypełnioną marzeniami. Diana spełnia się w roli jej najlepszej, acz zawsze stonowanej przyjaciółki, a Gilbert również w tym tłumaczeniu po „marchewkowych przygodach” pozostaje absolutnym „wrogiem” numer jeden. ;)
Dlatego nie bójcie się zmian i sięgajcie po Anne z Zielonych Szczytów Lucy Maud Montgomery. Tłumaczka zrobiła kawał dobrej roboty i „tchnęła” w rudą Ankę nowe życie. :D
No Comment! Be the first one.