Czarny Pan powrócił, czyli Harry Potter i Zakon Feniksa J.K. Rowling.
Czwarty tom przygód młodego czarodzieja i jego niezwykłych przyjaciół odpowiednio podgrzał atmosferę. Dlatego też postanowiłam jak najszybciej odświeżyć sobie piątą odsłonę cyklu autorstwa J.K Rowling pod tytułem Harry Potter i Zakon Feniksa.
Rok piąty.
Kolejne wakacje Harry’ego nie należą do najbardziej udanych. Nie dość, że Lord Voldermort powrócił, to on nie ma żadnych wieści od swoich przyjaciół. Do tego jego „ulubiony” kuzyn dokazuje, a w okolicy nieoczekiwanie pojawiają się Dementorzy.
Powrót w szkolne mury również nie należy do najszczęśliwszych. Nowa nauczycielka wyraźnie się na niego uwzięła i na każdym kroku próbuje mu wmówić, że kłamie. Przez co Harry stał się szkolnym pośmiewiskiem. Również Ministerstwo Magii udaje, że sprawa Lorda Vordemorta, to tylko wymysł szukającego atencji nastolatka. Dumbledore go unika, a głowa „nie wytrzymuje ciśnienia”.
Czy może być gorzej?
Lubię i nie lubię. ;)
Miałam małą nadzieję, iż podczas tego czytania, będę miała mniej mieszanych uczuć do tego odcinka. ;)
Niestety taj jak podczas mojej wcześniejszej przygody z Zakonem Feniksa widziałam dwa oblicza tej powieści.
Zachwycałam się konstrukcją, mnogością wątków, piętrzącymi się tajemnicami, niedopowiedzeniami, ciut mroczną atmosferą oraz ironicznym humorem (w końcu dzieciaczkowe śmieszkowanie przeszło na „wyższy poziom”).
Z drugiej strony strasznie irytowały mnie postacie. Dumbeldore zachowywał się, jakby wciąż miał mleko pod nosem. Zamiast wyjaśnić sytuację, stosuje wielkie ucieczki, bo tak jest wygodniej. Snape pan obrażony niby ma chronić i uczyć Harry’ego obrony, a manifestuje swoje poglądy i w ostatecznym rozrachunku, zamiast pomagać, to bardziej szkodzi.
Do tego wszyscy nauczyciele i dorośli bez zająknięcia spełniają zachcianki i wypełniają polecenia Dolores Umbridge, która notabene poczyna sobie mistrzowsko (postać napisana cycnie ;)).
No i jeszcze na dokładkę sam Harry był typową atencyjną bulwą, która jak nie jest w centrum wydarzeń, to ma muchy w nosie (ale oczywiście będzie twierdzić, że wcale się nie obraża ;)).
Pierwsza miłość.
Na szczęście sporą ilość tych (nazwijmy to ładnie) niedociągnięć nadganiała (trochę przeciągnięta) fabuła i fajnie wplecione w nią nastolatkowe problemy.
Wszystko działo się w odpowiednim rytmie i tempie. Autorka nic nie przyspieszała, czy ubarwiała. Były podchody, pierwsze nieodwzajemnione uczucia i oczywiście cały pakiet nieporozumień oraz wewnętrznych rozterek.
Dlatego dalej nie potrafię stwierdzić, czy ten odcinek bardziej mi się podobał, czy też może nie. ;) Więc najlepiej przeczytajcie Harry Potter i Zakon Feniksa J.K. Rowling i wyróbcie sobie swoją opinię sami.
Wiesz dobrze, że nie mam wiele dobrego do powiedzenia na temat Zakonu Feniksa i wszystko dzięki postawie gwiazdy numer jeden :>
Trzy pierwsze tomy jak cię mogę, reszta do jednorazowego przeczytania i zapomnienia
Co jakiś czas ostatnie tomy się “zacierają”, więc można sobie przypomnieć, co tak bardzo irytowało nas w końcówce serii. ;) :P
Wiem. ;)
Tę serię po prostu trzeba znać będąc fanem fantastyki, ale niestety od tego tomu zaczyna się pikowanie w dół fabuły, potem jest już coraz gorzej…
Właśnie wydaje mi się, że jeszcze Książę Półkrwi był bardzo dobry, mroczny i był przyjemnym skoki jakości ku górze po słabym Zakonie, ale na Insygniach okrutnie się wymęczyłam i niestety mam po nich trochę niechęć do całego uniwersum.
Księcia już nie pamiętam (więc nie zirytował mnie aż tak ;)), ale Insygnia z tego, co pamiętam, też mnie “trochę” wymęczyły.
Parę lat temu zrobiłem powtórkę i ten tom czytało mi się lepiej niż za pierwszym razem. Nie wszystko doskonałe, ale mimo to pochłania się błyskawicznie.
Pochłanianie w ekspresowym tempie, to zaleta wszystkich książek HP. ;)