Endymion, czyli trzecia odsłona teatrologii Hyperion Dana Simmonsa.
Po wspaniałym wręcz mistycznym Upadku Hyperiona musiałam zrobić sobie „krótką” przerwę, zanim sięgnęłam po trzeci tom teatrologii Dana Simonsa. Wszystko przez to, iż wieść gminna niosła, że Endymion już tak nie zachwyca, więc żeby nie czuć wielkiego rozczarowania zostawiłam go sobie na później. I właśnie teraz przyszedł czas by zmierzyć się z trzecią odsłoną cyklu Hyperion i sprawdzić, czy rozpuszczane tu i tam plotki okazały się prawdą. ;)
300 lat później.
Czasy potężnej Hegemonii już minęły. Teraz władzę nad wszechświatem sprawuje Kościół Katolicki i jego zbrojne ramię — organizacja Pax. A wszystko to, dzięki krzyżokształtom, które umożliwiają zmartwychwstanie każdego z wiernych.
Nowa władza czuje się jednak mocno zagrożona, gdyż z Grobowców Czasu właśnie wyłoniła się córka Brawne Lamii i Johny’ego Keatsa. Według przepowiedni to właśnie ona ma zostać nowym mesjaszem i zapewnić ludziom upragnioną wolność. Pax nie może do tego dopuścić. Dlatego w pościg za dziewczynką i jej cudem ocalonym od śmierci opiekunem Raulem Endymionem wyrusza doborowy oddział żołnierzy na czele z ojcem-kapitanem de Soyia.
Wędrówka przez Galaktykę.
Może podczas czytania książki nie czułam takiego mistycyzmu i efektu WOW jak przy Hyperionie, ale ogólnie z tej wędrówki jestem całkiem zadowolona. Szczególnie iż autor całość pokazał z dwóch różnych perspektyw.
Pierwszą są wspomnienia Raula Endymiona, który opisuje, jak to „przewrotny los” połączył jego ścieżki z Eneą i androidem A. Bettikiem. W zasadzie mogę śmiało napisać, iż jest to bardzo osobisty pamiętnik Raula, który bardzo mocno skupia się na jego odczuciach oraz przeczuciach dotyczących całej wyprawy, doprawiony lekką i dość wnikliwą charakterystyką towarzyszy.
Drugą perspektywą jest przedstawienie jakby z pewnego dystansu losów ojca-kapitana de Soyi. Dzięki czemu nie jawił się on tylko jako prześladowca Enei, ale dało się w nim dostrzec zwykłego człowieka, z problemami oraz szefami śledzącymi każdy jego ruch i czekającymi na najmniejsze potknięcie.
Jeżeli chodzi o jakąś dynamikę, to ciężko się jej doszukiwać. Historia toczy się lekko marudnym tempem, ukazuje piękno świata i czuć, że buduje podwalinę pod to, co dopiero ma nadejść.
Podsumowując. Endymion Dana Simmonsa może jest taki mistyczny i spektakularny jak Hyperion, ale jest dobrą kontynuacją powieści. Polecam całą serię wielbicielom science fiction. Nie będziecie zawiedzeni. :)
Mnie się ta część bardzo podobała, ale rzeczywiście poprzednie dwie nieco lepsze. Akcja bardziej rozwija się w ostatniej części, przynajmniej tak to pamiętam, bo już trochę minęło od kiedy ją czytałam.
Jednak cały cykl jest mega
Mi też się w sumie podobał, ale jakbym sięgnęła po książkę zaraz po “Upadku…” mogłabym być trochę rozczarowana. Więc w sumie ta przerwa dobrze mi zrobiła. :D
Endymion był już dla mnie sporo niżej niż oba Hyperiony i szczególnie bolesne było to po lekturze nad wyraz znakomitego Upadku Hyperiona. Ale Triumf mnie ostatecznie dobił. W tej części zapamiętam dryfowanie po morzu i tęczowe rekiny chyba najlepiej. Ale jak mam słabość do wszelkich fragmentów związanych z morsko-wodnymi przestrzeniami :)
Dlatego ja sobie zrobiłam roczną przerwę, bo wiedziałam, że jak zabiorę się za Endymiona od razu, to pewnie odczuję Weltschmerz. ;)
Ja się chyba w końcu przeproszę z Simmonsem i kupię Abominację, jak będzie już dostępna :)
Przeproś się koniecznie, Simmons jest tego wart. ;) :D
Ech, muszę w końcu sobie poszukać “Upadku Hyperiona” w moim wydaniu upragnionym. Samego “Hyperiona” mam zresztą sentymentalnego, bo sprawiłem sobie urodzinowo in English na urodziny, dzień po których urodził się Maks, czyli starszy potomek. Niemal równo 10 lat temu.
Hladaj, hladaj – szczególnie, że “Hyperion” tak dobrze Ci się kojarzy. :D