Szkoła dla jasnowidzów — Instytut K.C. Archer.
Gdy przeczytałam zapowiedź książki Instytut K.C. Archer, gdzieś z tyłu głowy pojawiła się informacja, iż zapowiada się ciekawe i lekkie czytadło z odrobiną tajemnicy w tle. Dlatego też bez zbędnego ociągania postanowiłam sprawdzić, w jakim stopniu moje przypuszczenia okazały się trafne i z przyjemnością przeniosłam się do placówki ukrytej u wybrzeży San Francisco. ;)
Kłopoty i supermoce…
Zakręcona Teddy Cannon właśnie podejmuje kolejną złą decyzję w swoim życiu i wpada w kolejne tarapaty. Na szczęście na jej drodze pojawia się tajemniczy nieznajomy, który ma dla niej propozycje nie do odrzucenia. Złoży podanie do tajemniczego instytutu u wybrzeży San Francisco, a wszystkie jej niecne występki i wpadki pójdą w zapomnienie.
Teddy postanawia dać sobie szansę, szczególnie iż nieznajomy przekonuje ją o tym, że jest prawdziwym medium i tylko w szkole będzie miała możliwość rozwinięcia swoich umiejętności.
Czy Cannon odnajdzie się w nowym środowisku i czy za zaproszeniem do Instytutu nie kryje się przypadkiem jakiś podstęp?
Lekko i przyjemnie.
Tak jak się od początku spodziewałam, Instytut K.C. Archer okazał się fajną i relaksującą lekturą, którą „pochłonęłam” w tempie ekspresowym.
Duża w tym zasługa niezwykle lekkiego i plastycznego języka, który bardzo fajnie ukazuje zalety, jak i wady uczelni oraz wprowadza czytelnika w arkana poszczególnych paranormalnych umiejętności takich jak telekineza czy chociażby telepatia astralna.
Opisy uzupełnia dobrze skrojona i dość dynamiczna akcja, a także tajemnica, która wydaje się czaić za każdym rogiem.
Niesforna Teddy.
No i jeszcze bohaterowie (jest ich wielu i są fajnie wykreowani), choć może raczej powinnam napisać Teddy. Ta dwudziestoczteroletnia mocno niesforna istotka od samego początku wzbudza sympatię. Owszem czasem potrafi irytować swoim niezdecydowaniem i wciąż szczeniackim zachowaniem, ale ogólnie jej perypetie, problemy i zacięcie detektywistyczne wypadają mocno na plus.
Łyżka dziegciu w beczce miodu. ;)
Niestety w tej beczce miodu musi znaleźć się też łyżka dziegciu, a jest nią końcówka.
Mam wrażenie, że autorka trochę się w niej pogubiła. Chciała „złapać wszystkie sroczki za ogon” i straciła spójność. Owszem akcja jest dynamiczna, ale poszczególne elementy przestają się do siebie kleić i widać wyraźne dziury logice.
Nie zmienia to jednak faktu, że Instytut K.C. Archer jest sympatycznym i lekkim czytadłem z ciekawą fabułą, przez które wręcz się „płynie”.
Dlatego, jeżeli macie ochotę na fajną, młodzieżową fantastykę z lekką domieszką tajemnicy, paranormalnych umiejętności i odkrywaniem prawdy o sobie, to nie możecie przejść koło tego tytułu obojętnie. Gorąco polecam!
O, to może być coś dla mnie.
Mam jedno pytanie. Nie przypomina to zabardzo Harry Pottera?
Jest nauka w szkole, ale jak dla mnie nie przypomina HP.