Szczury Wrocławia. Kraty Roberta J. Szmidta, czyli Zombie apokalipsa we Wrocławiu odsłona druga. ;)
Pierwsza odsłona apokalipsy Zombie według Roberta J. Szmidta była bardzo satysfakcjonująca. Dlatego też postanowiłam ponownie przenieść się do Wrocławia z lat 60-tych i sprawdzić jak radzą sobie bohaterowie (ci, którzy cudem przeżyli) w drugiej odsłonie cyklu pod tytułem Szczury Wrocławia. Kraty.
Za murami, za…
Epidemia Zombi we Wrocławiu ma się dobrze. ;)
Kapitan Okrutny obserwując sytuację „za oknem”, postanawia ocalić za murami więzienia rodziny swoich współpracowników. Oczywiście nie ma mowy, by porządni obywatele współegzystowali w tym miejscu z najgorszymi szumowinami czy też krawaciarzami. Dlatego też wydaje rozkaz wywiezienia najgorszych zwyrodnialców na plac Słowiański. Wśród nich prym wiedzie bezwzględny zabójca i kanibal Fabian Sprycha, który postanawia wykorzystać zaistniałą sytuacją i przejąć władzę nad miastem.
Wrocławscy krawaciarze na start…
Pozwólcie, iż nie będę się powtarzać o „owijania w bawełnę”, latających flakach i tych innych smaczkach, o których pisałam w pierwszym odcinku. Skupię się zaś na tym, co mnie urzekło (bądź nie) w tej odsłonie cyklu.
Pozwólcie, że zacznę od tego, iż Robert J. Szmidt po raz kolejny wykreował postać, która powodowała, iż ciary przechodziły mi po plecach. Fabian Sprycha jest bowiem najgorszym, acz bardzo inteligentnym koszmarem, który świetnie łączy fakty i potrafi wykorzystać każdą sytuacją na własną korzyść. Jego zagrania zaś pokazują, że gość w swoim szaleństwie jest wręcz geniuszem zła. Geniuszem, który potrafi zagrać każdą rolę, a do tego jest wręcz doskonałym manipulatorem bez grama litości.
Ogólnie cała jego szajka została wykreowana w sposób mistrzowski, a każda scena z jego bandą przyprawiała mnie o gęsią skórkę.
Bardzo podobała mi się również kreacja strażników więziennych na czele z kapitanem Okrutnym. Wręcz czułam te emocje, które targały strażnikami przy podejmowaniu trudnych decyzji. Widziałam to przerażenie w oczach, gdy widzieli swoich zarażonych przyjaciół i czułam bezsilność oraz strach wobec nieznanego.
Jedyną rzeczą, która zaczęła mnie trochę „uwierać” podczas czytania, był fakt, że zaczęłam już trochę gubić się w nazwiskach.
Nie zmienia to jednak faktu, że akcja, klimat i wszędobylskie flaki znowu mnie kupiły. ;) Dlatego, jeżeli macie ochotę na Zombie apokalipsę rodem z najgorszych koszmarów, z torturami czy katowaniem w tle, to koniecznie sięgnijcie po Szczury Wrocławia. Kraty Roberta J. Szmidta.
Mały babol się wkradł. Sprycha – nie Szprycha :D
Faktycznie, dzięki. :)
Autokorekta czasem, to zło. :P