Pech, marzenia o normalnym życiu i umarlaki – Szamanka od umarlaków Martyna Raduchowska.
Martynę Raduchowską polską pisarkę science fiction i fantasy, absolwentkę psychologii i kryminologii na Aberystwyth University, neurobiologii poznawczej na University of York oraz psychologii śledczej na Uniwersytet SWPS, poznałam dzięki fenomenalnemu cyklowi science fiction Czarne Światła. Teraz zaś postanowiłam „przetestować” autorkę na poletku fantastycznym i sięgnęłam po cykl Szamanka od umarlaków, który otwiera książka o tym samym tytule. :)
Ida i jej Pech, a raczej Pech i jego Ida. ;)
Ida Brzezińska lat osiemnaście, potomkini wielkiego rodu czarodziejów, wróżbitów i telepatów, postanawia ku rozpaczy rodzicieli wieść normalne „ludzkie”. Szczególnie iż według wszystkich znaków na niebie i ziemi, została ona pozbawiona jakichkolwiek magicznych zdolności. Więc, żeby nie przedłużać rodzinnej gehenny i dalszych prób odnalezienia w niej choćby iskierki daru, Ida pakuje walizki i ucieka przed nadopiekuńczymi rodzicielami, by rozpocząć wymarzone studia psychologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim.
I w tym momencie jej życie nabiera „kolorów” i pięknego kształtu. Akademik, normalne studenckie imprezy, przystojni studenci i… Duchy pojawiających się znienacka trupów.
Tak. Pech, który od dzieciństwa drepcze jej po piętach, znowu dał o sobie znać, a planami o normalności można sobie co najwyżej… ;)
Życie medium nie jest usłane różami. ;)
Trochę takiej książki się spodziewałam. Lekkiej, doprawionej ogromną dawką czarnego, sarkastycznego humoru i nieco zakręconą główną bohaterką.
Bohaterką, która rozpoczyna właśnie nowy rozdział w życiu. Rozdział, który miał być wyrazem buntu w stosunku do rodzicieli, a jednak całkowicie wymknął się spod kontroli i rządzi się swoimi, acz może raczej nie swoimi, a bardziej „dusznymi” prawami. Możecie mi wierzyć, że zostać medium wcale nie jest łatwo, szczególnie gdy nie przejawia się w tej kwestii zainteresowania, a w dodatku wiernym przyjacielem pozostaje nie kto inny jak Pech. ;)
Tekla i fabuła.
To zaś się tyczy samej fabuły, to muszę przyznać, że jak dla mnie bomba. Lubię takie zakręcone historie, choć muszę przyznać, że „środek” wydawał mi się nieco rozlały. Całość jednak uratowała świetna końcówka i „wisienka na torcie” w osobie cioci Tekli. O której pozwolę nie pisnąć słowa, bo tę panią najlepiej poznać osobiście. :D
Podsumowując. Szamanka od umarlaków Martyny Raduchowskiej z zakręconą Idą, złośliwym Pechem, uroczym łapaczem snów i stadkiem wkurzających duchów przypadła mi do gustu. Dlatego, jeżeli lubicie fantastyczne, trochę zakręcone magiczne historie, które bawią i wieją grozą, to koniecznie sięgnijcie po książkę. Polecam i sama szykuję się już na kolejne spotkanie z Pechem, który ma Idę. ;) :D
A najlepsze w tej serii jest to, że każda książka jest coraz lepsza od poprzedniej pod względem fabularnym i budowania postaci, tyle dobrego jeszcze przed Tobą!
No w zasadzie to został mi już tylko ostatni tom, więc ilość dobra zmniejsza się w zastraszającym tempie. ;) :P
Bardzo miło wspominam „Szamankę…”, a sama zabieram się za kilka dni za „Fałszywego pieśniarza” ;)
Swoją drogą to nie wiem, czy pamiętasz, ale to właśnie ta książka odnośnie której miałam kiedyś zgrzyty z pewną blogerką i jej znajomymi :D
Tak, pamiętam. To nie były zgrzyty, to był zmasowany atak. ;) :P
Tiaaa :) Aż zerknęłam z ciekawości. Dziewczyna zniknęła z odmętów internetu, a przynajmniej usuneła bloga…
Martyna Raduchowska to jedno z moich głównych polskich zaniedbań do nadrobienia.
Rozumiem, że w pierwszej kolejności nadrobisz „Łzy Mai” i „Spektrum”. ;) :)
Nadrabiaj, nadrabiaj, bo trzeci tom już na horyzoncie :) Też lubię tą zakręconą i humorzastą historię, a ciotka Tekla to klasa sama w sobie :)
Jestem na dobrej drodze. ;) Może się uda i przeczytam wszystkie trzy tomy w tym miesiącu. ;) :D