Mistyfikacja – czyli debiut Harlana Cobena.
W otchłani mojej pamięci nie mogłam odnaleźć informacji czy w moim dotychczasowym żywocie miałam okazję sięgnąć już po debiut Harlana Cobena pod tytułem Mistyfikacja. Nic w tym dziwnego, bo książki autora, choć czyta się rewelacyjnie i szybko — to niestety (a może jednak „stety” ;)) bardzo szybko ulatują z pamięci. Dlatego też postanowiłam sprawdzić (ewentualnie przypomnieć sobie), jak to z tym debiutem autora było.
Była modelka i koszykarz.
Była modelka Laura Ayars i popularny koszykarz David Baskin, spędzają miesiąc miodowy w Australii. Niestety ten najpiękniejszy miesiąc w życiu każdej pary przerywa tragiczny wypadek i śmierć Davida. Zrozpaczona Lura nawet kilka miesiący po powrocie do domu nie potrafi pogodzić się ze stratą i pustką w jej życiu. Dlatego postanawia sama wyjaśnić sprawę śmierci jej męża, która niestety jest dość mocno enigmatyczna i do tego wyraźnie komuś zależy, by prawda o tym, co stało się na australijskiej plaży, nie wyszła na jaw. Jakie tajemnice kryją się za śmiercią Davida? I komu tak bardzo zależy na tym, by prawda nigdy nie wyszła na jaw?
Autor wie… ;)
Jak można się było spodziewać, debiut autora nie należy do najlepszych. Zresztą już we wstępie autor postanowił przestrzec swoich czytelników o tym, iż dla własnego dobra nie powinni zaczynać swojej przygody z jego twórczością właśnie od tej książki.
Jeżeli chodzi zaś o sam pomysł na fabułę, to muszę przyznać, że był on całkiem dobry. Niestety ilość widocznych „pomysłów na minutę” spowodowała, iż autor potraktował wiele wątków powierzchownie, a inne zaś uzupełniał scenami „wyciągniętymi wprost z kapelusza”. ;)
Do tego no cóż, bohaterowie również nie do końca się udali, a może raczej powinnam napisać, że podziwiałam ich za naiwność i brak łączenia faktów. Co było szczególnie dziwne w przypadku głównej bohaterki, która zarządza dobrze prosperującą i odnoszącą sukcesy firmą.
Podsumowując. Mistyfikacja Harlana Cobena nie jest „dziełem”, które koniecznie trzeba przeczytać, ale można spojrzeć na nie w ramach ciekawostki. Ciekawostki, która dla wnikliwych może okazać się fajnym dodatkiem, pokazującym charakterystyczne cechy, które znajdziemy w późniejszych powieściach autora i zobaczyć jak wielki progres poczynił Coben od momentu swojego debiutu. Gdyby jednak tego było mało, to dodam jeszcze, że książkę czyta się w zawrotnym tempie, a zakończenie potrafi zaskoczyć. :)
A ja zaczęłam swoją przygodę z Cobenem od Mistyfikacji i nie żałuję ani trochę!
Ja nie pamiętam. :P Więc nie wiem, jakie zrobiła, albo by zrobiła na mnie wrażenie. Teraz też nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała. Jednak po przeczytaniu kilkudziesięciu książek autora zauważam “to i tamto”. ;)
Przyznam się, że widząc Twój wpis też zacząłem głęboko rozmyślać, czy czytałem “Mistyfikację”, czy jednak nie :P Coben tworzy ksiązki-klony. Świetnie się je czyta, ale po jakimś czasie nie sposób sobie przypomnieć, o czym była dana książka. Z Twojego opisu wychodzi na to, że chyba jednak nie czytałem, ale raczej się wstrzymam, bo znam już te przestrogi Cobena i wolę ich posłuchać. Podobnie napisał we wstępie do “Kliniki śmierci” i faktycznie przestroga była zasadna ;)
Ja często mam tak z książkami Cobena, że zastanawiam się czy czytałam, czy może jednak nie. :D Taki jego urok. Czyta się szybko i przyjemnie, ale równie szybko te książki ulatują z pamięci. :D
A mnie wpadła w gust ta książka, czytałam ją wieki temu, być może teraz miałabym troszkę inne zdanie o niej, ale zapamiętałam ją dobrze :).
Ja właśnie nie pamiętam czy czytałam, czy nie. ;) Zapewne jednak kilka lat temu bym się nią zachłysnęła. Teraz im więcej kryminałów na liczniku, tym więcej od nich oczekuję. ;)