Ziemia złych uroków tom 1 Jacka Kloosa, czyli czas wyruszyć z kolejnym debiutantem za Kordon. ;)
Jacek Kloos, tłumacz i wielbiciel Zony z Lublina, który jako dziecko marzył o tym, by zostać żołnierzem, jest kolejnym autorem, który postanowił spróbować swoich sił w Uniwersum S.T.A.L.K.E.R i „wyruszyć” za Kordon. Jak udała się „pierwsza wycieczka” i w ogóle, kto jest na tyle odważny, by iść tam, gdzie jest Ziemia złych uroków? ;)
Poznajcie Kojota.
Stalkera do wynajęcia, który „za drobną opłatą” dostarczy z Zony wszystko, to czego potrzeba. Ma oczywiście świadomość ryzyka, jakie niesie za sobą „pałętanie się” po Zonie, ale nie potrafi oprzeć się jej zewowi. Dlatego też wybiera się na kolejną wyprawę z chcącym dorobić Świetlikiem. Młody niestety ginie, a Kojota dopadają wyrzuty sumienia, które topi mniej bądź bardziej skutecznie w strugach alkoholu.
No i właśnie podczas jednej dość burzliwej nasiadówki, doznaje bliższej znajomości z wojskowymi, którzy mają dla niego ofertę nie do odrzucenia. Wraca za Kordon z dwójką innych “ochotników” by tym razem przynieść coś z Zony i oddać w ręce mundurowych.
Było nas trzech…
Muszę przyznać, że Jacek Kloos wszedł do Zony „z przytupem”. ;)
Ta intryga z wojskowymi i wmanewrowanie głównego bohatera w kolejną, nieco przymuszoną wycieczkę, to było to, co mi osobiście bardzo przypadło do gustu. Również stworzenie teamu trzech „wybrańców” o tak różnych charakterach i usposobieniach było strzałem w dziesiątkę. Do tego te całe przekomarzania się, wymiany doświadczeń i inne dywagacje całe trójki czytało się przyjemnie i lekko.
No i jeszcze sama Zona i mutanty. Może bez szału czy też jakiegoś dodatkowego smaczku, ale też bez większych zastrzeżeń z mojej strony. ;)
Powtórzenia do znudzenia. ;)
W sumie są dwie takie sprawy, do których mogłabym się „przypiąć”. Pierwszą są powtórzenia, które strasznie spowalniają akcję. Ja zdaję sobie sprawę, że autor bardzo chciał, żeby się czytacze nie pogubili i każde rozmyślanie bohatera trzeba było „rozwałkować” kilka razy, ale no kurna bez przesady. Do tego porażało mnie nadużywanie „trybu Rambo”. Normalnie sami nadludzie, którzy owszem swoje przypadłości i problemy mają, ale już pięć minut później stoją na nogach i prą do przodu jakby nigdy nic, albo walczą z mutantami tak, że „mucha nie siada”.
Podsumowując. Wyszło całkiem fajnie i klimatycznie. Pomysł na fabułę mi się podobał, akcji sporo, humoru nie zabrakło, a i samą książkę lekko się czytało. Było parę niedociągnięć w postaci powtórzeń czy też zrobienie ze stalkerów Rambo albo innych superbohaterów. No i może jeszcze ta końcówka trochę „sandałem zawiała”, ale mimo wszystko książka miała swój urok. Do tego stopnia, że z przyjemnością przyjrzę się jej kontynuacji. Więc jeżeli macie ochotę sięgnąć po książkę Jacka Kloosa pod tytułem Ziemia złych uroków tom 1, a lubicie stalkerskie klimaty, to polecam i myślę, że nie będziecie zawiedzeni.
No Comment! Be the first one.