Elementy mitologii wudu, szept demonów i prohibicja – Cienie Nowego Orleanu Macieja Lewandowskiego.
Książka Cienie Nowego Orleanu Macieja Lewandowskiego — z wykształcenia człowieka wielu zawodów, wielkiego fana prozy H.P. Lovecrafta — skusiła mnie zapowiedzią okultyzmu, elementów mitologii wudu i horroru w duchu twórczości Lovecrafta. Czy książka okazała się równie kusząca co zapowiedź?
Lata 20-te XX wieku – Nowy Orlean.
John Raymond Legrasse, to stary policyjny wyga, który nie jedno w swym życiu widział i przeżył. Obecnie pracuje w Nowym Orleanie, gdzie mimo proklamowanej prohibicji ochoczo zagląda do kieliszka i dość brutalnie rozprawia się ze wszelkimi lokalnymi opryszkami. Podczas jednego ze standardowych nalotów odnajduje ciało makabrycznie okaleczonej młodej kobiety. Wszystko wskazuje na to, iż dziewczyna jest ofiarą kultu, a ślady prowadzą do niewyjaśnionej sprzed lat sprawy rytualnego mordu i kultystów wudu. Wspomnienia w głowie Legrasse’a odżywają. Czy to możliwe, że dawny kult powrócił?
Oryginalnie i klimatycznie.
Od pierwszej strony książki poczułam ciężki, wręcz duszny klimat Nowego Orleanu lat 20 – tych XX wieku. Miałam wrażenie, że wraz z bohaterem poruszam się po najciemniejszych i najbardziej mętnych zakątkach miasta. Odwiedzałam szemrane lokale, raczyłam się pędzonym potajemnie bimbrem i czułam, że zło jest wręcz na „wyciągnięcie ręki”. Również opisy walk (a było ich sporo) , były mocno sugestywne i miałam wrażenie, że „przewijają” się przed moimi oczami jakbym podglądała je z jakiegoś mrocznego zaułku.
Klimatem autor „pozamiatał” na całej długości. Jednak jeżeli chodzi o napięcie, nie było już tak „różowo”. Powiedziałabym, że przypominało mi ono sinusoidę. Gdy już sięgało zenitu nagle, jak za użyciem czarodziejskiej różdżki opadało prawie do zera i miałam wrażenie, że cała akcja po prostu „stanęła w miejscu”.
Wudu i bohater.
Samego bohatera zaś ciężko mi ocenić. Legrasse jest na pewno facetem z zasadami (przynajmniej swoimi), ale ilość agresji jaka „wylewa” się przy każdej jego akcji została chyba lekko przesadzona. Oczywiście ja rozumiem, że jest to człowiek mocno doświadczony zarówno piętnem wojny, jak i pracy w policji, ma swoje liczne fobie, które zalewa alkoholem i ogólnie ma problemy z normalnym funkcjonowaniem. Jednak miałam wrażenie, że obija on mordę każdemu napotkanemu na drodze facetowi. ;)
No i jeszcze na sam koniec dwa słowa o wudu i śledztwie. Ta część w mojej ocenie wypadła całkiem przyzwoicie. Nic nie jest na siłę „podkoloryzowane”, toczy się swoim rytmem, jest kilka niespodzianek, tajemnicze znaki i ludzie… Jednym słowem dostajemy wszystko to, co chcemy widzieć w kryminałach.
Podsumowując. Trochę ciężko mi ocenić tę pozycję, bo kupiła mnie ona niesamowitym klimatem, ale trochę szwankowało w niej napięcie, a ilość makaronizmów przekroczyła dopuszczoną ilość. ;) Niemniej sama książka mi się podobała i myślę, że jest ciekawą pozycją, która potrafi nieźle namieszać w głowie. Pozycją, która przypadnie do gustu szczególnie wielbicielom prozy Lovecrafta oraz mrocznych i krwawych kryminałów.
Więc jeżeli jesteście fanami mocnych wrażeń i Lovecrafta, to Cienie Nowego Orleanu Macieja Lewandowskiego powinny Wam się spodobać. :)
Premiera książki już 27 lutego 2019!
18 komentarzy
Emil
18 lutego 2019 at 16:37Heh, co prawda jeszcze nie opublikowałem swojej opinii, ale praktycznie w całości ją już napisałem, więc od razu zajrzałem. :D Widzę od razu rozbieżność w naszych odczuciach – ja kompletnie nie poczułem klimatu Nowego Orleanu. Może dlatego, że trochę ksiażek osadzonych w tamtych czasach przeczytałem i seriali się naoglądałem. To taki mega zgrzyt dla mnie, bo czułem się jak w amerykańskim mieście z okolicy lat 50. XX wieku – jeszcze przed zmianami z lat 70. i 80., ale już po II Wojnie Światowej, po Wielkim Kryzysie i w ogóle.
Sylwka
19 lutego 2019 at 18:24Ja obejrzałam zaledwie kilka filmów z Nowym Orleanem w tle osadzonym mniej więcej w tym czasie i otoczka mi pasowała. Ale wiadomo z tym klimatem każdy, to każdy widzi inaczej. ;) :D
Zarzyczka
18 lutego 2019 at 18:46Uwielbiam Lovecarfta, więc będę miała na uwadze. Czy to jest wariacja na temat postaci Johna Legrasse’a z “Zewu Cthulhu”? Bo tym mi pachnie :)
Sylwka
19 lutego 2019 at 18:25To jest jakby “pociągnięcie” sprawy z „Zewu Cthulhu”, gdy na nowo zło wypełzło z bagien. ;)
Dominika S.
19 lutego 2019 at 08:13Kuszą mnie motywy rodem z twórczości Lovecrafta, a i wątkami o wudu nie pogardzę, dlatego dam tej książce szansę. Chociaż główny bohater jawi się jako antypatyczny :P
Sylwka
19 lutego 2019 at 18:27Bohater też do końca mnie nie przekonywał, ale ten motyw rodem Lovecrafta jest na plus.
Katarzyna Abramova
19 lutego 2019 at 08:16Brzmi nie najgorzej, ale chyba jednak nie dla mnie. W ogóle zauważyłam (o zgrozo!!!), że jakoś coraz mniej mnie ciągnie do współczesnie pisanej fantastyki :((((
Sylwka
19 lutego 2019 at 18:27Bo książka nie jest najgorsza, ale też do jakichś wybitnych nie należy.
Gosia B
20 lutego 2019 at 09:32Ja tam na pewno po nią sięgnę, choćby ze względu na klimat poza tym mam ostatnio fazę na polskich pisarzy.
Sylwka
21 lutego 2019 at 18:28Dobra faza. ;)
Głodna Wyobraźnia
28 lutego 2019 at 21:43Ja po przeczytaniu zapowiedzi i porównaniu jej do końcowego efektu czuję się jednak nieco rozczarowana. Śledztwo niestety było monotonne, a fabuła skręcała w dziwne miejsca, w zasadzie broni się tylko finał. Muszę teraz przeczytać coś lżejszego.
Sylwka
1 marca 2019 at 19:03Ja nie nastawiałam się na nic po zapowiedzi, może dlatego nie byłam nieco/trochę/sporo rozczarowana.
Samo śledztwo jak dla mnie było, zaś najbardziej irytowała mnie tak jak pisałam postawa “obij mordę” głównego bohatera. Jakby nie dało się inaczej.
I masz absolutną rację, po tej książce należy koniecznie sięgnąć po coś lżejszego. :D
Głodna Wyobraźnia
3 marca 2019 at 18:31I masz rację odnośnie do przemocy – niby jest umotywowana tym, że bohater ma z nią kłopot, ale autor czasem wręcz nią epatuje, co sprawia, że lektura jest w gruncie rzeczy bardzo ciężka. I przy okazji odwraca uwagę od zdecydowanych braków w fabule.
Sylwka
4 marca 2019 at 20:53Bohater z wieloma rzeczami miał problem, ale ta bezsensowna czasem przemoc, opisywana w detalach – jakoś mi nie podeszła. I masz rację, odwracała uwagę od braków w fabule.
Sylwia Węgielewska
8 lipca 2019 at 21:27Faktycznie odnośnie głównego bohatera mamy podobne odczucia ;)
Dobrze, że chociaż Tobie książka się w większości spodobała, bo mnie – jak pamiętasz – już nie tak bardzo. A szkoda, bo “Splątanie” Lewandowskiego było naprawdę dobre :)
Sylwka
9 lipca 2019 at 20:42Nie czytałam “Splątania” więc ciężko mi oceniać. Może dlatego “Cienie…” nie były dla mnie takie “najgorsze”. ;)
Sylwia Węgielewska
10 lipca 2019 at 10:14Całkiem możliwe :)
Musiałabyś to kiedyś nadrobić :)
Sylwka
11 lipca 2019 at 19:56Jak tylko znajdę miejsce w “książkowym grafiku” ;)