Wojenna burza Victorii Aveyard, czyli pożegnanie z cyklem Czerwona Królowa.
Victoria Aveyard, amerykańska pisarka i scenarzystka „kupiła” mnie swoim pomysłem na cykl ze Srebrnymi i Czerwonymi w tle. Choć muszę przyznać, że początek naszej „współpracy” nie należał do najłatwiejszych. ;) Bowiem dopiero w połowie pierwszego tomu poczułam ten charakterystyczny — elektryczny klimat i dałam się porwać historii na całego. I choć tom trzeci mnie „trochę” rozczarował, to gdzieś tam w serduchu wciąż tliła się nadzieja, iż ostatnia odsłona cyklu pod tytułem Wojenna burza zakończy całą historię w wielkim stylu. Czy tak się stało?
A więc wojna!
Po rebelii i wyrwaniu Mare z rąk Mavena królestwo Norty zostało mocno podzielone i narażone na ataki z każdej strony. Maven wraz ze swoją żoną chce utrzymać tron i władze. Cal i Mare nie mogą dojść do porozumienia w sprawie wizji przyszłego państwa. Sprawy nie ułatwiają wspierający Cala Srebrni i wspierająca rebelię Szkarłatna Gwardia wraz z Nowymi. Trzeba znaleźć sojuszników, bo wojna z Mavenem i popierającymi go rodami jest nieunikniona. Czy Czerwoni, Srebrni i Nowi zdołają się zjednoczyć we wspólnej walce z Mavenem?
700 stron niczego…
No może nie dosłownie niczego, ale ilość „nawijania makaronu na uszy” mnie poraziła.
Trzy panie Mare, Evangeline i Iris, które prowadzą nas przez książkę (kilka epizodów mają też Cal i Maven, ale jest tego, jak „kot napłakał”) niestety przynudzają. Ich myśli, dywagacje, ciągłe użalania się nad sobą i ciężkim losem są po prostu usypiające. Do tego każda musi przedstawić sytuację ze swojej perspektywy i „wylać wiadro pomyj” na stronę przeciwną.
Do tego każda z pań jest mocno bezbarwna. Mare straciła swój urok zadziornej dziołszki, a stała się ujadającą i dźwigająca losy świata matroną. Eve, która od początku była kreowana na twardą sztukę, teraz okazuje się zahukaną córeczką tatusia, która nie ma własnego zdania. No i ma „płacz na końcu nosa”, bo nie może spędzić swojego życia z kochanką.
Nie lepiej na tym polu wypadają też panowie. Z Cala stała się taka mamamyja, która niby wie, czego chce, ale przecież babcia mu każe, więc on musi to zrobić. Później popłacze sobie w komnacie, poużala się nad sobą, bo kocha Mare — no ale przecież tak musi być. Kilron w ogóle jest niewidoczny, poza tym, że dalej chodzi jak wierny pies przy nodze Mare. Na koniec Julian, który był ostoją dobrej rady, przeistacza się w doskonałego manipulatora i polityka.
Jedynie Maven utrzymał swój dawny „psychopatyczny blask”. ;)
Bitwy.
Muszę przyznać, iż całość tej katastrofy dość mocno ratują rozegrane bitwy i wprowadzenie na scenę „nowych graczy” w postaci premiera Dane Davidsona czy też matki Iris, która pokazuje, iż nie od parady jest królową Lakelandi.
Podsumowując. Myślałam, że po trzecim słabym tomie seria na koniec się „podniesie”. Niestety Wojenna burza Victorii Aveyard okazała się najsłabszym jej ogniwem. Przez to całość jest dla mnie takim symbolem zmarnowanego potencjału świetnie wykreowanych bohaterów i całego świata. Do tego nie jestem w stanie pojąć decyzji autorki, która postanowiła zostawić czytelników z otwartym zakończeniem. Może ma w planie jeszcze pociągnąć serię, a może po prostu chciała, żeby każdy dopisał swoje zakończenie. Wiec zamiast dywagować nad tym wszystkim napiszę po prostu, iż jestem rozczarowana i na tym może zakończę.
Wydaje mi się, że gdzieś tam w swoich zbiorach mam pierwszy tom tej serii, ale do tej pory nie miałam jakoś nastroju na lekturę. Nie ukrywam, że teraz tym bardziej mam mieszane uczucia, bo jeśli cykl kończy się nieciekawie i ostatni tom jest słaby, to nie wiem czy jest sens w ogóle go rozpoczynać.
Ciężko powiedzieć. ;) Może Tobie akurat się spodoba. Ja osobiście nie lubię takiej dziecinady i użalania się nad sobą. Rozumiem podkreślanie pewnych zachowań, ale ciągłe „mielenie” tego samego tematu, w dodatku przez trzy bohaterki wychodziło mi już bokiem. I do tego to otwarte zakończenie…