Gdzie anioł mówi dobranoc ;) Dożywocie Marty Kisiel.
Początkiem grudnia dopadła mnie informacja o tym, że już w marcu czy tam może kwietniu 2019 roku Krakers i Licho wkroczą ponownie do akcji ;) W skrócie, trzeci tom Dożywocia już się „domyka”. Ja zaś zamiast w Lichotce, ciągle pozostaję w lesie. Nie zwlekając więc zanadto, postanowiłam ten stan rzeczy zmienić i sięgnęłam po pierwszą odsłonę cyklu Marty Kisiel pod tytułem Dożywocie.
Spadek z dodatkiem.
Konrad Romańczuk właśnie odziedziczył dom, a dokładniej gotycką willę po nieznanym krewnym. Można powiedzieć, iż ten spadek w obecnej sytuacji życiowej „spadł mu wręcz z nieba”. Nie zważając więc na klauzulę o dożywociu Konrad postanowił, iż będzie w nowym miejscu szczęśliwy, odetnie się od byłej narzeczonej i w końcu skończy swoją powieść.
Pakuje więc swój dobytek do wysłużonego tico i wyrusza ku przeznaczeniu. Od samego początku jednak wszystko sprzysięga się przeciwko niemu, a do tego to, co zastał po przekroczeniu progu Lichotki przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Nikt nie uprzedził go o takim dożywociu! I jak tu teraz żyć pod jednym dachem z kichającym aniołem w bamboszkach, pradawnym stworem z mackami, widmem — poetą, utopcami i kotem?
Witajcie w Lichotce! :D
Od pierwszej strony bawiłam się fantastycznie z mieszkańcami gotyckiego domku z wieżyczką, a moja przepona co rusz wołała o, choć najmniejszą chwilę odpoczynku. Wszystkie przez to, że przygody ferajny nie z tego świata zamieszkującej Lichotkę są po prostu niezwykłe.
Do tego sami bohaterowie ze swoimi charakterkami od pierwszej strony od razu zażądali pełnego dostępu i rozsiedli się w moim serduchu. Bo czy nie można się zakochać w aniołku czyścioszku uczulonym na własne piórka? Wielomackowym stworze, który wyrabia najlepsze faworki na świecie. Nawet smętny panicz Szczęsny ma swój urok, gdy „zasuwa” poetycko o miłości. Nie wspominając już o samym zakręconym właścicielu zacnego przybytku – Romańczuku, no i różowiutkim Rudolfie Valentino. :D
Jakby samych bohaterów było Wam mało, po nadmienię jeszcze, że język, którym posługuje się autorka, to crème de la crème tej powieści. Bogaty, plastyczny, pełen odniesień do filmów czy książek, naszpikowany cytatami i ich parafrazami. Warstwa humorystyczna zaś to miód dla mojej duszy, a wszelkiej maści gagi rozgrzewały moje serducho, wzbudzały uśmiech na twarzy i skłaniały do przemyśleń o tym, co w życiu jest najważniejsze.
Podsumowując. Dożywocie Marty Kisiel to absolutnie mój klimat i moja „nutka humorystyczna”. Dlatego skrycie muszę się Wam przyznać, że jestem po uszy zadłużona w Lichotce i tym tam z piórkami w bamboszkach. Dlatego nie będę Wam tu więcej „dolewać słodkości”, bo jeszcze przybierzecie na wadze od samego czytania. ;) Po prostu zapraszam Was do Lichotki, a Licho z Krakersem załatwią całą resztę. :D
Uwielbiam i Dożywocie, i Siłę niższą. Nawet nie wiesz, jak mnie ucieszyła informacja o szykowanej już kontynuacji :) Dobrze, że w międzyczasie pojawiło się „Małe Licho”, to trochę ukoiło tęsknotę ;)
„Nomen omen” kontynuacja już w marcu/kwietniu. ;)
Nie może być aż tak źle :)
Ależ było ;) :D
No ale w oczekiwaniu na trzecim tom, możesz się delektować drugim :) Sam miód.
Już się delektowałam. Pochłonęłam w jedno popołudnie + wieczór. :D
I jak, i jak?
Z powody ilości słodyczy od razu przybrałam na wadze. ;)