Maya i reinforsyna – Spektrum Martyna Raduchowska.
Niespełna dwa miesiące temu zachwycałam się pierwszą odsłoną cyklu Czarne Światła z androidami i reinforsyną w tle. Teraz nareszcie wpadła mi w ręce kontynuacja. Kontynuacja, która już samą okładką, wykonaną przez genialnego Dominika Brońka, powoduje szybsze bicie serducha. Pytanie tylko, czy wnętrze Spektrum Martyny Raduchowskiej jest równie elektryzujące?
In Maya’s eyes.
Androidy wyposażone w sztuczną inteligencję. Wszczepy domózgowe i implanty dla bogatych. Świat gna do przodu, pozostawiając daleko w tyle tych, których nie stać na modyfikacje. Frustracja wśród zepchniętych na margines ludzi zaczyna sięgać zenitu i wtedy na rynku pojawia się nadzieja. Reinforsyna. Ta, która ma odmienić los najbiedniejszych i za niewygórowaną cenę wyrównać ich szanse na rynku pracy.
Więc gdy tylko zapada decyzja o wycofaniu ze sprzedaży neurotransmitera, który podobno wywołuje niepożądane skutki uboczne zarówno u ludzi, jak i androidów, ludzie wpadają w szał. Rozpoczyna się szturm na siedzibę producenta. Reinforsyna leje się strumieniami. B-Day (Dzień Buntu) stał się faktem. Dzień, który w życiu Mai zmienił wszystko. Dzień, który doprowadził do nafaszerowania Jareda Quinn elektroniką i utraty wielu cennych wspomnień.
Jak prawda o tym dniu wyglądała w oczach Mai i co wydarzyło się podczas śpiączki Quinna — przekonajcie się sami. :)
Jest grubo! 😋
Nie tego się spodziewałam, ale „popłynęłam z nurtem” i jestem urzeczona. Bo historia widziana oczami Mai jest porywająca i już od pierwszego rozdziału nie pozwala oderwać się od książki.
Dlatego też nie będę „rozpływać się” nad fenomenalnie wykreowanym światem, w którym to technika pełni pierwszorzędną rolę. To było w „poprzednim odcinku”. W tym ważna jest Maya.
Muszę przyznać że to, co zrobiła autorka z główną bohaterką, to było mistrzostwo świata. To przedstawienie historii oczami Mai, takie wejście w jej głowę „z buciorami” i rozłożenie jej psychiki na czynniki pierwsze było niesamowite. No i jeszcze to ciągłe poczucie napięcia i jednoczesnej ekscytacji tylko „podgrzewało atmosferę” i powodowało, że nie chciało się oderwać od książki.
Do tego podczas czytania sama miałam wrażenie, że jestem w jej skórze. Widziałam ten świat jej oczami, zastanawiałam się, co się stało w Beyond Industries, próbowałam odciąć emocje i być „taką, jaką mnie stworzono”. Zadając sobie jednocześnie pytanie, czy warto? Przeżywałam „zdradę”, jakiej dopuścili się ludzie, których znałam. Dążyłam do poznania prawdy dla Jareda, cały czas zastanawiając się, czy mi uwierzy. Próbowałam dojść do tego, dlaczego ten człowiek jest dla mnie tak ważny i czy przypadkiem jedno wydarzenie z życia nie spowodowało „zaprogramowania” mojego posłuszeństwa w stosunku do jego osoby.
Siobhan czerwonowłosa.
I tu „na scenę” wkracza replikantka numer 2, czyli Siobhan. Ta, która jako jedna z pierwszych zażyła reinforsynę. Ta, która pierwsze próbowała zabić Mayę, a później ją przygarnęła. No i w końcu ta, która jest przyczynkiem wielu przemyśleń głównej bohaterki. Na początku niemal wyśmiewa jej przywiązanie do Jareda, ale jej historia również nie jest „usłana różami”. Pokazuje jak daleko może posunąć się człowiek w stosunku „do rzeczy”, jak wiele zależy od tego, w kogo ręce trafił (w tym przypadku) android i w końcu bardzo mocno ociera się o syndrom sztokholmski.
W stosunku do tej postaci cały czas miałam mieszane uczucia. Bo Siobhan przeżyła tak wiele (wciąż to pamięta) i imponuje mi swoją siłą, organizacją życia „po drugiej stronie Muru” oraz pomocą dla uzależnionych. Z drugiej strony wciąż da się wyczuć, jak bardzo jest zacietrzewiona i nie do końca szczera.
Mogłabym napisać jeszcze wiele o tym, co się wydarzyło w książce. Przytoczyć jeszcze kilku ważnych dla mnie bohaterów, ale zdradziłabym zbyt wiele i moglibyście stracić całą przyjemność podczas czytania. Dlatego już tylko króciutko napiszę.
Spektrum Martyny Raduchowskiej to taka petarda wśród książek. Przemyślana i dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Napisana lekkim językiem, w którym tajemnice tworzą niezwykły klimat, a akcja przyprawia o dreszczyk emocji od pierwszej do ostatniej strony. Do tego sama książka składnia do wielu przemyśleń. O istocie człowieczeństwa, o tym, jak traktujemy „innych”, o niezmienności zachowań niektórych jednostek w obliczu wydarzeń, pazerności i wpływie technologii na rozwój ludzkości i jej człowieczeństwo.
Zresztą co ja Wam tu będę pisać. Przeczytajcie i przekonajcie się sami. Szczególnie, że…
Premiera już jutro 03.10.2018! :D
P.S. I jeszcze taki cytacik, który skradł mi serducho (mole książkowe zrozumieją ;)).
„Łzy Mai” jeszcze przede mną i choć czytałam wiele tak bardzo pozytywnych opinii, to jakoś ta „Szamanka od umarlaków” powstrzymuje mój entuzjazm. Teraz jednak, gdy już jest drugi tom dostępny, chyba się przełamię i spróbuję;)
Nie czytałam jeszcze „Szamanki…”, ale niech ona Cię nie powstrzymuje. „Łzy Mai” są świetne, a „Spectrum” jeszcze lepsze. :D