Saga o Fjällbace po raz dziewiąty, czyli Pogromca lwów Camilli Läckberg.
Może pamiętacie, jak „w poprzednim odcinku” narzekałam na brak instynktu samozachowawczego? ;) No i po raz kolejny się stało. Po całkiem przeciętnej, Fabrykantce aniołków sięgnęłam po kolejną odsłonę Sagi o Fjällbace, szwedzkiej autorki powieści kryminalnych Camilli Läckberg, pod tytułem Pogromca lwów.
Rodzinna tragedia sprzed lat.
W mroźny zimowy dzień na drogę wybiega półnaga dziewczynka. Kierowca, który zauważył ją w ostatniej chwili, nie zdążył niestety wyhamować. Po przewiezieniu do szpitala dziewczynka umiera. Gdy Patrik przybywa na miejsce udaje się już zidentyfikować ofiarę. Jest nią Viktora, dziewczyna, która zaginęła kilka miesięcy temu wracając do domu ze szkółki jeździeckiej. Najgorsze jednak nie jest potrącenie, ale to, co policjanci odkryli na ciele dziewczynki. Czy Patrik wraz z ekipą z komisariatu Tanumshede złapie zwyrodnialca, który porwał i okaleczył dziewczynkę? Co z pozostałymi porwanymi dziewczynkami?
Erika zbiera materiał na nową książkę. Bada sprawę rodzinnej tragedii sprzed lat, w której ojciec rodziny został zamordowany przez współmałżonkę. Teraz po latach milczenia kobieta zdecydowała się spotkać z Eriką. Niestety mimo „zaproszenia” skazana nie chce podzielić się swoją wersją wydarzeń. Czy Erice uda się odkryć prawdę?
Rozwoju brak…
Po Fabrykantce aniołków myślałam, że autorka „ruszyła do przodu”. Jednak czytając Pogromcę lwów mogę jedynie stwierdzić, że wróciła do tego marazmu, który prezentowała wcześniej. Oczywiście kryminalnie zagadka okazała się bardzo ciekawa i wręcz powiedziałabym, że pomysłowa. Niestety dla osób czytających kolejne książki sagi dość schematyczna (łączenie przeszłości z teraźniejszością) i przewidywalna. Autorka przestała się rozwijać. Od samego początku prowadzi czytelnika „za rączkę” i już po kilkunastu stronach można się domyślić rozwiązania i spokojnie wytypować sprawcę. Psuje to trochę radość z czytania i obniża całe napięcie.
Porównując pracę Läckberg do Nesbo widać wręcz przepaść nad warsztatem. Jo Nesbo ciągle się rozwija, eksperymentuje z nowymi formami. Camilla Läckberg nie oczekuje od siebie nic więcej i chce tylko „spijać tylko śmietankę”.
Erika i Anna.
Wracając jednak do książki. Obyczajowo nadal stoimy w miejscu, a może nawet robimy krok w tył. Anna nadal odgrywa rolę cierpiętnicy i po swojej wpadce próbuje „odgrzać kotleta” z Danem. Erika niestety ponownie zakłada swoją pelerynę superbohaterki i bezmyślnie wpycha swój nos tam, gdzie nie powinna (gdy dostała łopatą w łeb, pomyślałam, że się jej w pełni należało – złośliwa ja). Oczywiście Patrik jest tym zirytowany, ale przecież „się lovciamy”, dlatego udaje obrażonego zaledwie przez pięć minut. Do kompletu trzeba dorzucić jeszcze teściową, która powoli zaczyna być stałym elementem show. Oczywiście jak na „piekielną mamusię” przystało, musi ciągle wytykać Erice, że nie utrzymuje porządku w domu, nie gotuje… Normalnie zaczęło mi się ulewać, bo bardziej stereotypowej mamusi nie dało się wymyślić. ;)
Podsumowując. Muszę przyznać, iż nie nastawiałam się na wiele, choć oczekiwałam, że Pogromca lwów Camilli Läckberg utrzyma, choć poziom swojej poprzedniczki. Niestety tak się nie stało, ale jakoś specjalnie nie jestem tym rozczarowana. ;) I odpowiadając od razu na pytanie ciekawskich – tak sięgnę po dziesiątą odsłonę Sagi o Fjällbace.
Właśnie przez te nieustannie powtarzane schematy porzuciłam cykl i nie mam zamiaru do niego wracać. A Erica… cóż, na pewno nie należy do moich ulubionych bohaterek ;)
Ja już mam porzucić, a potem jestem ciekawa, co tam się dzieje dalej. ;)
Bardzo ciekawy post, a książkę także czytałem.
I jak wypadła w Twoich oczach?
Miałam podobnie. :) Ta saga ma w sobie coś takiego, że pomimo, że nie jest wybitna to przyciąga i jakoś tak na człowieka działa, że trudno odmówić sobie kolejnego tomu. ;)
PS „Czarownica” jak dla mnie była lepsza. Chociaż nawiązuje do tematu już przez panią Lackberg wielokrotnie poruszanego to mimo wszystko trochę na fali czarowniczych powieści mnie miło zaskoczyła. Nadal „7/10”, ale takie przyjemne 7/10. :D
Radujesz me serducho tymi wieściami o „Czarownicy”, oby była na te 7/10. :D
Dokładnie na tym tomie zakończyłam swoją przygodę z książkami Pani Lackberg. Z Sagi zaczęła się robić powoli tania obyczajówka, czego j niestety czytelniczo nie byłam w stanie przełknąć.
Ja już z czystej ciekawości postanowiłam „brnąć” dalej. W końcu została mi tylko „Czarownica”, więc jeszcze się trochę „poznęcam” nad tą serią. ;)