Carrie – czyli co czytałam podczas Ogólnopolskiego Dnia Czytania Stephena Kinga 2018.
Nie da się ukryć, że nie należę do grona miłośników Stephana Kinga. Jednak postanowiłam raz do roku dać gościowy szansę, a nóż załapię bakcyla jak Katarzyna z Kącika z książką, Michał z oczytany.eu czy Ciacho ze Świata bibliofila. ;) Podobnie jak w roku poprzednim długo myślałam nad wyborem tej właściwej książki na Ogólnopolski Dzień Czytania Stephena Kinga. W pierwszej kolejności postawiłam na kontynuację zeszłorocznego wyboru, czyli Mroczną Wieżę i Powołanie Trójki. Kolejno przeszło mi przez myśl stojące na półce Lśnienie. Ostatecznie wybrałam jednak pierwszą powieść w dorobku autora, czyli po prostu Carrie.
Inna.
Matka Carrie White jest religijną fanatyczką. Zabrania dosłownie wszystkiego swojej córce, by ta nie skalała się żadnym grzechem. Ubiór i zachowanie Carrie są oczywiście obiektem kpin nie tylko w szkole, ale także na ulicy. Dziewczyna na każdym kroku jest poniżana i wskazywana palcem. Do dnia, w którym po kolejnym „incydencie” zostaje zaproszona na szkolny bal przez największego szkolnego przystojniaka. Mimo wątpliwości postanawia zbuntować się matce i skorzystać z zaproszenia. Niestety pada tam ofiarą kolejnego, bardzo okrutnego żartu. Żartu, który stał się początkiem piekła i zemsty, do której Carrie używa swoich telekinetycznych mocy.
Odwieczny problem…
Książka przewidywalna aż do bólu. ;) Jednak mnie najbardziej w niej interesowało podejście do problemu, który powstał wieki temu wraz z otwarciem pierwszej szkoły, a mianowicie przemocy w szkole.
Jako były nauczyciel King zdawał sobie sprawę z tego, jak takie „uczniowskie zabawy” są bagatelizowane. Jak często omija się je szerokim łukiem, a przechodząc tuż koło nich, po prostu odwraca głowę, żeby ich nie zauważyć. Ile takich „Carrie” chodziło, chodzi i jeszcze będzie chodzić do szkoły. Przypomina się o nich tylko w momencie, w którym wydarzy się nieszczęście, a później znowu podobne sprawy „zamiata pod dywan”.
Dlatego tak ważne jest, żeby ciągle o tym przypominać, mówić i pisać. Bo Carrie White była przecież ofiarą, która została „postawiona pod murem”, a jej frustracja oraz brak reakcji najbliższych i nauczycieli doprowadziły do ogromnej tragedii.
Podsumowując. Carrie Stephana Kinga to bardzo ważna książka, którą mimo brutalnych scen powinni przeczytać rodzice i uczniowie. Również w mojej ocenie książkę dobrze byłoby omawiać w szkołach jako przykład tego, do czego może doprowadzić znęcanie się, wyśmiewanie i poniżanie drugiego człowieka. Przecież bark mocy telekinetycznych nie oznacza, że zdesperowany uczeń nie może sięgnąć po dostępną na rynku broń czy inne narzędzie, by pozbawić życia siebie lub swoich oprawców.
Ja też szczególną fanką Kinga nie jestem… ba, z jego horrorów przeczytałam wyłącznie Cmętaż zwieżąt (jakkolwiek te błędy były rozmieszczone) i choć pamiętam do dziś, więc musiał zrobić na mnie spore wrażenie, to jednak dalej mnie nie ciągnie. Carrie odradzano mi kiedyś jako jedną ze słabszych pozycji w dorobku pisarza, ale, jak piszesz, sama tematyka jest tutaj ważna. Czemu takich książek nie omawia się w szkole? Przy okazji można byłoby zaszczepić komuś naprawdę miłość do literatury (bo że ktoś zostanie książkoholikiem po przeczytaniu Żeromskiego, to nie uwierzę… ;))
Tych Kingo-nielubów jest tu troszeczkę. ;) :D
Słusznie Ci odradzano, bo to absolutnie nie jest pozycja “wysokich lotów”. Na szczęście objętościowo pomaga. ;) I ja sama nie jestem w stanie zrozumieć dlaczego takich książek nie omawia się w szkole, bo może chociaż kilka procent “gnębicieli” udałoby się “nawrócić”.
To ciekawe – nie wiedziałem/zapomniałem zupełnie, że w ogóle jest taki dzień. Ale to pewnie dlatego, że za Kingiem nie przepadam. Kiedyś chciałbym dać mu kolejną szansę, ale chyba nie byłaby to Carrie.
Gdyby nie Katarzyna z Kącika też bym nie pamiętała. :D I tak raz do roku coś od tego Kinga “skubnę”. ;)
Czytałam “Carrie” parę lat temu i z tego, co pamiętam, miałam dokładnie takie same spostrzeżenia jak Ty. Niech ta książka będzie czytana w szkołach. Niech znają ją nauczyciele, uczniowie, a także rodzice. Sama pamiętam co najmniej kilka takich “Carrie White” z czasów, gdy miałam naście lat. Wyśmiewane, poniżane… Dziś niektóre z nich potrafią się odnaleźć w dorosłym życiu, ale część nadal chodzi zgarbiona i nieśmiała, jakby chciała przeprosić za to, że żyje. Coś okropnego!
Podobnie jak Ty nie przepadam za Kingiem, ale na “Carrie” jakoś natrafiłam :P
Pozdrawiam! :)
Czyli jak widać można nie przepadać za autorem, a i tak od czasu do czasu sięgnąć po jakąś pozycję. ;)
W sumie jestem ciekawa czy kiedykolwiek książka pojawiła się chociaż w zamysłach ministrów edukacji by zamieścić ją w kanonie lektur.
Mło jest być wspomnianym przy okazji recenzowania Kinga. Dzięki. Czuję się jak prawdziwy fan. :) Carrie to nie czołówka Stefana, ale zdecydowania jedna z najważniejszych książek. Prosta i przewidywalna, a nawet i przynudnawa, ale z punktu widzenia współczesnego czytelnika, bo w latach, kiedy powstała na pewno taka nie była + wywoływała szok, bo w tamtych czasach to było coś. Dzisiaj gorsze rzeczy się dzieją na świecie, które pokazują w tv. Ale fajnie, żę przeczytałaś. Ja jednak proponuję Ci szczerze “Zieloną milę”, “Cmentarz zwierząt” lub “Wielki marsz”. ;)
Bo jesteś prawdziwym fanem. :D
I chyba ten “Cmentarz zwierząt” zaklepię sobie na przyszły rok, bo razem z Kasią z Kącika go gorąco polecacie. ;) :D
O Carrie naczytałam się sporo w poradniku Kinga, bo właściwie to od niej rozpoczęła się kariera króla literatury grozy i z tego co zauważyłam z tą konkretną pozycją Król czuje dziwną więź (przepraszam, jeżeli dziwnie to zabrzmiało). Fanką tego konkretnego autora nie jestem, chociaż przeczytane w przeszłości kryminały zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie, a trylogią Pana Mercedesa długi czas się “jarałam”. Muszę otwarcie przyznać, że stronię od literatury grozy(same wątki paranormalne wprawiają mój mózg w stan nieprzyjemnego odrętwienia), ale coś czuję, że Carrie mogłabym przeczytać właśnie dla tego tła związanego z motywem przemocy w szkole.
Ja myślę, że każdy autor czuje ze swoją pierwszą książką jakąś specjalną więź i King nie jest w tym odosobniony.
Co zaś do motywu przemocy. Myślę, że dla tego punktu warto sięgnąć po książkę.
Ten konkretnie tytuł nieco kusi mnie od dawna, tyle że ja tak często nudzę się przy powieściach Kinga. “Lśnienie” było tak przegadane. :c
“Lśnienie” mam na półce nie wiem nawet od kogo tę książkę dostałam, ale sobie leży i mnie nie ciągnie. Szczególnie, że starałam się (spędziłam większość “pod przykrywką”) obejrzeć film. :D
I widzę, że mamy mniej więcej podobne odczucia podczas czytania. ;)
Czytałam ze trzy lata temu. Uwielbiam. Mam w planach ponowną lekturę, żeby swoje odczucia zweryfikować ;)
Owszem, trochę przewidywalna jest, ale to był debiut Kinga w 1976 roku :) Będziesz mu jeszcze dawać szansę, czy odpuszczasz?
Dostanie swoją szansę za rok podczas kolejnego Ogólnopolskiego Dnia… :D
Do trzech razy sztuka?
Pewnie do czasu, aż mnie zmęczy zabawa w Dzień Kinga. ;)
No cóż, nie każdy musi kochać Kinga :) Jak Ci chyba pisałem, mam do Carrie wielki sentyment, ze względu na to, że była to moja pierwsza przeczytana książka Króla. Od niej wszystko się zaczęło :) Do dzisiaj zaliczam ją do jednych z lepszych w dorobku Kinga. I pomyśleć, że prawie się nie ukazała, po tym jak zrezygnowany Stephen (nikt jej nie chciał wydać)wywalił ją do kosza. Na szczęście jego żona Tabitha ją wyciągnęła i namówiła Mistrza, żeby jeszcze gdzieś spróbował.
Tak, pamiętam że o tym pisałeś. :) No i trzeba przyznać, że żona miała nosa. ;)