Ostatni raz w Stazie, czyli Głębia. Bezkres Marcina Podlewskiego.
Czekałam na wielki finał z Bladym Królem w tle przebierając niecierpliwie nóżkami od momentu, w którym tylko przeczytałam ostatnie zdanie w Głębi. Napór. Stoczyłam zażarty bój ze ślubnym (niestety przegrany) o pierwszeństwo czytania i w końcu, gdy tylko mogłam „wpiąć się w stazę”, nie miałam najmniejszej ochoty się z niej wypinać. Głębia. Bezkres Marcina Podlewskiego mnie pochłonęła.
Blady Król powrócił!
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce rozproszona Flota po utracie Strumienia może już tylko przyglądać się spustoszeniu i pędzącym naprzód zastępom Bladego Króla. I tylko dzielna załoga Wstążki ze swym charyzmatycznym kapitanem Myrtonem Grunwaldem ostatkiem sił stara się ocalić jej resztki i stawić czoło nadciągającej ostatecznej bitwie. Kto zwycięży?
Grand finale!
Wiecie, że jeżeli chodzi o Głębię, to jestem absolutnie nieobiektywna. Już bowiem od pierwszego tomu poczułam, że „wpinanie się w Stazę” jest dla mnie jak narkotyk i z każdą kolejną odsłoną cyklu czuję się coraz bardziej uzależniona. ;)
Dlatego też nie będę się rozwodzić nad nieszablonowymi bohaterami, czy też poprowadzoną z rozmachem epicką fabułą. Napiszę tylko, że właśnie taką finałową „rozpierduchę” sobie wyobrażałam. Choć sam finał, notabene nader emocjonujący i pasujący do całego zaserwowanego wcześniej zamieszania, jednak trochę mnie zaskoczył. Nie chodzi oczywiście o chyba najlepszą gwiezdną bitwę tego cyklu, ale o ten cliffhanger, który zaserwował nam autor na końcu. I co ja mam sobie teraz myśleć? Będzie coś więcej, czy te wszystkie „uchylone drzwiczki” są tylko po to, żeby w razie „W” nie zamykać sobie drogi do ewentualnego powrotu? ;)
Było cudnie, ale Polak ponarzekać musi. ;)
Przez trzy poprzednie tomy irytacja i chęć mordu omijały mnie szerokim łukiem. Teraz jednak momentami miałam ochotę na lekkie przyduszenie autora „rozlazłością” niektórych wątków. Ja wiem, że „środek poprzedniczek” był również lekko niemrawy i przygotowywał na końcowe tąpnięcie, ale tutaj to „owijanie bułki w bibułkę” było męczące, a cały dynamizm można było sobie „między kartki włożyć”.
Nie zmienia to jednak faktu, że Głębia. Bezkres Marcina Podlewskiego to był finał, jakiego oczekiwałam. Cała zaś seria była fantastyczną kosmiczną przygodą z mnóstwem akcji i ciekawych bohaterów, która dostarczyła mi wiele niezapomnianych emocji.
Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji „wpiąć się w Stazę”, to usiądźcie wygodnie, napijcie się migdałowej whisky i dajcie się porwać Głębi! :D
jeszcze połowa serii przede mną, ale mimo że miałam na początku kilka zastrzeżeń to „Głębia” jest serio dobrą przygodową space operą i nie bardzo rozumiem, jak wszyscy na nią kręcą nosem (poza Tobą hahah). Dawno nie czytałam tak wciągającej serii sf polskiego autora
Ja w sumie miałam okazję spotkać się tylko z dwoma osobami kręcącymi nosem. Reszcie albo się podoba, albo są absolutnie oczarowani.
Co do dobrych space oper po Polsku, to „Pola dawno zapomnianych bitew” już czytałaś? Wyśmienita SO od Roberta Schmidta. :D
jeszcze nie, do Schmidta trochę się zniechęciłam bardzo słabymi Kronikami jednorożca, ale słyszałam, że Pola wymiatają. Za to czytałam Niebiańskie pastwiska Pawła Majki i też dobra powieść, niestety jednotomowa
„Kronik…” nie czytałam. Tak „Pola…” wymiatają, a o „Niebiańskich…” już czytałam i jestem na etapie „polowania”. ;)
Nie mogę się jakoś przekonać do „Głębi”, skutecznie zniechęcił mnie ostatnio Paweł z SeCzytam, gdy wrzucił parę fragmentów. Jakoś nie podchodzi mi styl pisania. Plus taki, że jedna seria mniej do przecyztania ;)
W każdej książce znajdzie się parę słabych fragmentów, a styl Marcina Podlewskiego nie jest mistrzostwem świata. Natomiast klimatem i rozmachem, tych parę niedociągnięć się po prostu nie zauważa. :D
Jeżeli miałabyś ochotę na równie wyśmienitą Space Operę, to polecę Ci Schmidta i „Pola dawno zapomnianych bitew”.
Również cztery odsłony cyklu, ale nie takie „spaślaczki” jak u Podlewskiego. No i co ważne, cały cykl zdobywa uznanie również za granicą. :)
WIesz, jakoś nie do końca gonię za tytułami z Fabryki słów, bo mnóstwo razy się na nic przejechałam bądź miałam za wysokie oczekiwania. Ale tę Głębię gdzieś z tyłu głowy mam, prędzej wezmę z biblioteki niż kupię, ale może się skuszę kiedyś.
Dużo ludzi ocenia FS przez ich dziwne ruchy i akcje po tym jak weszli na rynek. Czym sobie, autorom i wielu czytelnikom wyrządzili wiele krzywdy. Teraz z tego co obserwuje sytuacja się unormowała. Co do Głębi zaś, sprawdź z biblioteki, bo jak nie poczujesz klimaciku po pierwszej książce, to nie ma się co katować.
Miałam na myśli raczej jakość ich książek – to praktycznie sama fantastyka, więc jest w czym wybierać, ale tak na prawdę ciężko trafić na coś dobrego. Burton & Swinburne mi się podobał, ale wyszły tylko trzy tomy z serii, która liczy sześć. Polscy twórcy – częściowo Ćwiek mi się podobał, ale z niego wyrosłam, a i jego już Fabryka nie wydaje. Swego czasu podobała mi się Briggs, ale po dłuższej przerwie i powrocie stwierdziłam, że to bardzo przeciętna literatura. Jasne, pewnie mogłoby się trafić coś dobrego, ale jakoś nie mam szczęścia. Pewne nadzieje pokładałam w Kossakowskiej, ale i one umarły wraz z lekturą Zastępów anielskich. Mam parę autorów (polskich i zagranicznych) jeszcze na celowniku, ale z dużą ostrożnością i właściwie bez wygórowanych oczekiwań do nich podchodzę :|
Tak, Fabryka to głównie fantastyka, ale mi to akurat nie przeszkadza. ;)
A jakich autorów masz na celowniku?
Na przykład Grzędowicza i Zambocha. Może Bretta, ale jeszcze nie wiem, ponadto Ziemiańskiego, ale tego to tak tylko, żeby spróbować, znam opinie i chcę po prostu sprawdzić, czy to prawda. I myślę nad Czasem żelaza Watsona. Trochę tego jest, ale to mniej pilne lektury :)
Grzędowicza – szczególnie Pana Lodowego Ogrodu polecam bardzo. Z Brettem no cóż – początek był wyśmienity, ale koniec już…
Watson zaś też miodzio. ;) :D
Wiem właśnie o tym Bretcie, że im dalej tym gorzej, więc może spróbuję, może sobie definitywnie odpuszczę. Zobaczymy :) A Grzędowicza mam już całego na półce i na zimę będę czytać :)
To będziesz miała cudowną zimę, aż Ci zazdroszczę. :D
Może kiedyś się za tę sserię zabiorę, ale na razie muszę skupić się ma innych książkach. Ale grafikę z okładki mam ma tapecie telefonu.
Grafika ostatniego tomu wymiata. Książkę zaś polecam, ale uprzedzam to prawdziwy pożeracz czasu. :D
Po drugim tomie postanowiłam, że nie czytam dalej, dopóki nie będzie wydana całość. A zatem mogę już robić nalot na księgarnię :)
To teraz przed Tobą zabawa. :D
Whisky może niekoniecznie, ale w „Głębię” to bym się i może zagłębiła, jak czas i dobre duchy pozwolą;) Okładki są w każdym razie obłędne!
Na ten cykl to potrzeba potężnych pokładów czasu. No, ale jak nie chcesz whisky, to przynajmniej tu trochę zaoszczędzisz. ;)